czwartek, 31 grudnia 2020

Rozdział 71 - Idzie NOWE!

Koteczki moje cudne! Jest 31.12.2020 za chwilę północ, jesteśmy krok przed 01.01.2021. Do haseł typu: nowy rok - nowa ja zawsze podchodziłam z cynicznym uśmiechem. Ale nie tym razem. Jak mnie nie było to sporo kminiłam, naładowałam się motywacją i wiarą, że wiele jeszcze mogę. Wszyscy dookoła psioczą na ten mijający rok, a dla mnie mimo wszystko to był dobry czas, zwłaszcza jego druga połowa okazała się pod pewnymi względami przełomowa. Od dwóch lat nie robiłam żadnych postanowień noworocznych bo wychodziłam z założenia, że i tak ich nie dotrzymam. Przez ostatni tydzień poświęciłam trochę czasu żeby to przemyśleć. I wymyśliłam. 10 postanowień które są realne i których realizacja wniesie do mojego życia wymierne korzyści. Ale opowiem Wam o nich nie tutaj. Dla symbolicznego odcięcia się od przeszłości przenoszę się w nową wirtualną przystań. Jutro podeślę link i opublikuję pierwszy post na nowym blogu. Tymczasem wypada pokusić się o krótkie podsumowanie 2020. Co zapamiętam? Osiągnęłam ekstrema mojej wagi od 67,2 do 53,8. Przy czym ostatnie 6 miesięcy jestem w wadze którą toleruję. Spróbowałam wielu nowych rzeczy. Wciągnęłam się w jazdę konną, motocykle, morsowanie, latem regularnie robiłam potężne trasy rowerowe. Zaczęłam sprzedawać moje obrazy. Mimo ograniczeń związanych z pandemią sporo czasu spędziłam na łonie natury: nad morzem, w lesie, nad rzeką, jeziorem - a to bardzo sobie cenię. Bardzo miło będę wspominać urlop w Spale. Poznałam wyjątkową osobę.. Chyba po prostu pozwoliłam sobie na bycie szczęśliwą. Przeszłam od poczucia beznadziei i ciągłego hejtowania samej siebie do poczucia spełnienia. Uważam że to wielki sukces. Ale jak głosi tytuł posta - idzie nowe. Chcę więcej, bardziej, lepiej. Coś więcej napiszę o tym jutro. Za 10 minut północ! Skarby, życzę każdej z Was z osobna 365 pięknych dni. To 365 szans żeby być szczęśliwą, żeby dać szczęście innym i uczynić ten świat lepszym miejscem. Wiem, klepie banały. Ale wiecie co? Właśnie w nich jest prawda i najgłębszy sens. Bądźmy silne, piękne, mądre, odważne i dobre. Wszystkiego naj Wam i sobie. Do jutra 😘

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Rozdział 70 - Awaria

Hej kochane. Moja nieobecność była spowodowana tym, że miałam awarię laptopa - nie działał mi internet w żadnej przeglądarce, choć było połączenie z WiFi. Jestem dumna bo po kilku dniach walki udało mi się odkryć źródło problemu i go rozwiązać (wystarczyło pobrać odpowiedni sterownik). Donoszę, że trzymałam się bardzo ładnie w tym tygodniu, bez żadnego zawalenia. Efektem tego jest 57,5 na wadze czyli -1,3 w stosunku do zeszłego poniedziałku. Spadki w obwodach można podejrzeć w zakładce aktualne wymiary i waga. Za mną bardzo przyjemny weekend, w sobotę zaliczyłam przejażdżkę motorem, wczoraj wypad nad morze i spacer po lesie. Niestety niefortunnie stanęłam i coś mi chrupnęło w kostce. W nocy miałam ochotę wbić zęby w ścianę, cholernie bolało, teraz już trochę lepiej ale wciąż nie mogę stawać na tą stopę. Najgorzej - bo to oznacza przerwę w bieganiu i moich spacerach do pracy. A propos pracy, dziś mam wolne, dobrze się składa z tą kontuzją bo przynajmniej mogę dać nodze odpocząć. Oby szybko przeszło. Trochę bez składu i ładu ten post, no trudno.. Czym prędzej lecę nadrabiać zaległości na Waszych blogach! Trzymajcie się dzielnie kruszyny :*

 Bilans 15.12.20:
16.00 - zupa fasolowa (150), orzechy włoskie i laskowe (200), maca z masłem orzechowym (200)
+ kawa, czystek, woda z cytryną i syropem z mniszka (50), miód z pyłkiem pszczelim (80)
Suma: 680 kalorii

Aktywność:
2x marsz po 2km
ćwiczenia po 10 min na brzuch, pośladki, uda + deska 2 min
bieg 4 km

Bilans 16.12.20:
16.00 ryż z warzywami (150), kapusta kiszona (10) 3 fit ciastka z dyni (150), pestki dyni (40)
+ kawa, czystek, witaminy, woda z cytryną i syropem z mniszka (50)
Suma: 400 kalorii

Aktywność:
2x marsz po 2km

Bilans 17.12.20:
6.30 - 3 fit ciastka z dyni (150)
16.00 - banan, śmietana, kakao, rodzynki, otręby żytnie (250)
18.00 - makaron (200)
+ kawa, woda z cytryną, miód z pyłkiem pszczelim (80)
Suma: 680 kalorii

Aktywność:
2x marsz po 2km

Bilans 18.12.20:
18.00 - pomidorówka z makaronem (150)
+ kawa, czystek, woda z miodem i cytryną (80), witaminy
Suma: 230 kalorii

Aktywność:
bieg 4km

Bilans 19.12.20:
15.00 - sernik (300), kawa
Suma: 300 kalorii

Aktywność:
bieg 4km

Bilans 20.12.20:
10.00 - sok z grejpfruta (100)
13.00 - sok z melona, banana, jabłka, pomarańczy (150)
Suma: 250 kalorii

Aktywność:
spacer 1h

Bilans 21.12.20:
8 i 12 - kandyzowana dynia (350)
+ 2x kawa, witaminy
Suma: 350 kalorii

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Rozdział 69 - Nowy dzień pomiarów

Tak sobie myślę, że ustalenie poniedziałków dniem sądu nie jest głupim pomysłem, większa mobilizacja żeby nie zawalić weekendu. Po ważeniu i pomiarach jestem względnie zadowolona. Coś tam jednak spadło. Waga pokazuje 58,8 czyli -1,2 kilo. No i po centymetrze mniej w piersiach, tali, brzuchu i biodrach (dokładne dane w zakładce). Biorąc pod uwagę, że dziś dostałam okres - nie jest źle. Niestety z tego powodu odpuściłam planowane wczoraj biegi i ćwiczenia. Zwykle staram się nie rozczulać nad sobą gdy mam miesiączkę ale dziś czuję się wyjątkowo kiepsko. Co się odwlecze to nie uciecze. I tak najważniejsze to nie żreć, trening jest dodatkiem. Opornie mi dziś idzie pisanie, według zasady nic na siłę - kończę życząc wszystkim pełnego uśmiechu wtorku. Adieu :*

Bilans:

16.00 - ziemniak, jajko sadzone, surówka z kapusty, pomidorów, awokado, papryki (250)
18.00 - orzechy włoskie i laskowe (200)
+ czarna kawa, witaminy, czystek, woda z octem, miód z pyłkiem pszczelim (80)
Suma: 530 kalorii

Aktywność:

2x marsz po 2km

niedziela, 13 grudnia 2020

Rozdział 68 - Zwięzłe podsumowanie weekendu + treningowe postanowienia

Hej Słoneczka! Przesympatyczny weekend za mną. Sobotnia wycieczka po motor bardzo.. ekscytująca. Nie mogę się doczekać jazdy za tej bestii. Na samą myśl przechodzą mnie ciary.. Dziś kończyłam obraz na zamówienie. Reprodukcja Kossaka, moje pierwsze płótno w tym stylu. Jestem nawet zadowolona z finalnego efektu i ciekawa reakcji zleceniodawcy. Niestety ani dzisiaj ani wczoraj nie wyrobiłam się z aktywnością fizyczną. No trudno, jutro wracam do dobrych nawyków w tej materii. Chciałabym zmobilizować się też do ćwiczeń na brzuch i pośladki plus jakieś rozciąganie na wysmuklenie ud. Muszę koniecznie na nowo wypracować sobie tą treningową rutynę. Jutro ważenie i pomiary, obym się nie załamała. Mam nadzieję, że będę absolutnie dumna z nadchodzącego tygodnia i w przyszłą niedzielę nie będę miała sobie nic do zarzucenia. Tego życzę i Wam. Bajo!

 Bilans 12.12.20:

16.00 - sok z jarmużu, jabłek, banana (150), risotto (250), tortilla z sałatą i pomidorami (200)
+ czarna kawa, witaminy, suszone jabłka (250)
Suma: 850 kalorii

Bilans 13.12.20:
12.00 - sok z jarmużu, jabłek, banana, mandarynek (150)
15.00 - sernik (300)
+ czarna kawa
Suma: 450 kalorii

piątek, 11 grudnia 2020

Rozdział 67 - O zimnie, motocyklach i cukrze

No i doczekałam się weekendu. Kiedy ten tydzień zleciał?
Śpieszę donieść, że podczas mojej blogowej absencji zaczęłam przygodę z morsowaniem. Prawie codziennie biorę zimne prysznice, biegam przy minusowych temperaturach ubrana tylko w cieniutką bluzę no i  kąpałam się w morzu (ostatni raz z zeszłą niedzielę). Zimno ma niezwykły wpływ na organizm, bardzo poprawia odporność, pomaga w leczeniu chorób autoimmunologicznych, wspiera odchudzanie a przy okazji - wbrew pozorom - wyzwala masę endorfin. A to nie koniec listy korzyści. To moje początki więc szerzej o efektach będą mogła powiedzieć z czasem. Ale zdecydowanie polecam spróbować. Warto się przełamać. Wszystko siedzi w głowie. W ogóle poznawanie granic swojego ciała i umysłu jest fascynujące. Czasem nie jesteśmy świadomi na jak wiele nas stać.
Oprócz morsowania złapałam nowe doświadczenie - uczę się jazdy motocyklem. Też świetna sprawa, tyle emocji.. Od zawsze mnie do tego ciągnęło. W stadninie poznałam gościa, który śmiga na dwóch kółkach już wiele lat. Przyjechał Harleyem, zagadał i od słowa do słowa wyszło tak, że teraz mnie uczy. Kolejne marzenie staje się faktem. Jutro jadę mu towarzyszyć przy zakupie nowego motoru, tym razem sportowego. Eh, kocham adrenalinę, czuję, że kiedyś mnie to zgubi. Nieważne.
Z dietą idzie całkiem nieźle, jedyne co sprawia trudność to brak słodyczy. Ale takie uroki odstawienia. Zawsze powtarzam, że cukier to najgorszy narkotyk. Niby wiem jakie spustoszenie sieje w organizmie a jednak nie przeszkodziło mi to totalnie popłynąć w cukrowy haj przez ostatni miesiąc. Pocieszam się, że najgorsze będą pierwsze dni, później już z górki.
Dziś na tyle kochane. Życzę Wam udanego weekendu, relaksu i dobrego nastroju. Zróbcie coś co sprawia Wam radość. ;) Stay strong! :*

 Bilans:

16.00 - zupa z soczewicą (150)
18.00 - kasza pęczak (200)
+ czarna kawa, czystek, woda z octem i syropem z mniszka (50), miód z pyłkiem pszczelim (80), witaminy
Suma: 480 kalorii

Aktywność:

2x marsz po 2km
bieganie 4km
100 brzuszków, 2x deska po 2min

czwartek, 10 grudnia 2020

Rozdział 66 - Szkoda, że refleksja zawsze przychodzi po czasie

I znowu zabieram się za pisanie gdy czas spać.. ;( Więc dziś też Wam się nie wygadam. Pewnie jakoś to przeżyjecie. ;p Dzień przebiegł podobnie jak wczoraj. Jestem tylko zła o cukierki. Rano skusiłam się na 4, choć prawdę mówiąc, to nic w porównaniu z tym co działo się jeszcze niedawno.. Waga wciąż pokazuje 60 kilo i mój brzuch jest wzdęty.. strasznie to deprymujące bo jem przecież mało. Eh, cierpliwości. Szkoda tylko, że efekty potrzebne na już.. (jak zwykle) W sobotę mam ważne spotkanie, z wyjątkową dla mnie osobą i chciałabym wyglądać a przede wszystkim czuć się jak najlepiej. No ale jest jak jest. Trzeba było myśleć o tym wcześniej zamiast objadać się w błogim poczuciu bezkarności. Teraz pozostaje zacisnąć pięści i trzymać gardę dalej. Jak dobrze, że jutro już piątek. Pa kochane. Siły! :*

 Bilans:

6.00 - szklanka soku z jarmużu, banana, jabłka, mandarynek (150) 4 cukierki (200)
16.00 - karmelizowane warzywa z patelni + puree z ziemniaków (250)
18.00 - krupnik (250)
+ 1 czarna kawa, czystek, woda z octem, witaminy, łyżka miodu z pyłkiem pszczelim (80)
Suma: 930 kalorii

Aktywność:

2x marsz po 2km
bieganie 4km

środa, 9 grudnia 2020

Rozdział 65 - Pierwsze koty za płoty

Pierwszy dzień po powrocie udany. Mój bilans bardzo mi się podoba, same zdrowe i wartościowe produkty w dobrej ilości. Co do ćwiczeń też jestem zadowolona. Już wcześniej wkręciłam się w bieganie, po koronce trochę spadła mi kondycja ale daję radę. Oprócz tego od poniedziałku chodzę do pracy na piechotę, mam dwa kilometry więc bardzo przyjemny dystans. Marsz na dobry początek dnia i na rozruch po 8 godzinach siedzenia w pracy. Wyzwaniem jest pogoda, ale nic to, zawsze byłam odporna na zimno - zahartuję się. Mam Wam trochę do opowiedzenia, ale dziś już nie dam rady, padam na twarz. Może jutro się zbiorę. See you :*

 Bilans:

6.30 - szklana soku z jarmużu, banana, jabłka i mandarynek (150)
16.00 - j.w.(150) + kiszona kapusta(10), twaróg(60), 1 kluska ziemniaczana (30)
18.00 - garść orzechów włoskich(200), cukierek z ziaren słonecznika w czekoladzie (50)
+ jedna czarna kawa, czystek, witaminy
Suma: 650 kalorii

Aktywność:

2x marsz po 2km
bieganie 4km 
50 brzuszków 

wtorek, 8 grudnia 2020

Rozdział 64 - Potrzebuję Was

Cześć Maleństwa! Znowu wracam, jak bumerang. Nie wiem od czego zacząć.. Wracam bo przytyłam i sama nie mogę się ogarnąć. Blog i Wy dajecie niezwykłą siłę, to trochę jak policjant który pilnuje czy jestem grzeczna. Przeczytałam moje ostatnie posty, są takie pozytywne.. Świetnie wrócić do tamtych chwil i przypomnieć sobie te emocje. Teraz jest trochę ciężej. Ja jestem cięższa. Dziś miarka się przebrała na wadze pojawiło się równe 60 kilo. Nie zamierzam ponownie przyzwyczajać się do szóstki z przodu. Za bardzo polubiłam się z piątką. Tak naprawdę cały październik pięknie się trzymałam, połowa listopada też była bez zarzutu. Moja waga ustabilizowała się na poziomie 55 kilo i całkiem mi to odpowiadało. A później przyszedł Covid, tak, miałam koronkę i prawie miesiąc siedziałam z tego tytułu w domu. Zero ruchu (bo na ćwiczenia naprawdę nie miałam siły) i pełno żarcia. Wiecie jak to jest być zamkniętą w mieszkaniu z matką karmicielką i pełną lodówą, z szafkami wypchanymi cukierkami, orzeszkami i czekoladą? Odpowiadam - frustrująco. I tak z 53,8kg zrobiło się okrągłe 60. Na początku się uspokajałam, że to nic, że zrobię sobie kilka dni głodówki i wszystko wróci do normy ale się przeliczyłam. Nie jestem wstanie się zmobilizować żeby spiąć tyłek. Co gorsze wróciła bulimia. Od dobrych dwóch tygodni wymiotuję dzień w dzień. Ciągle chodzę przeżarta, jem słodycze. Dużo słodyczy.. Dramat. Naprawdę mi wstyd. Spieprzyłam. Jednak nie chcę się usprawiedliwiać ani gnoić czy pogrążać w rozpaczy i beznadziei a już na pewno nie mogę trwać w tym dłużej. Jestem tu po to, żeby zacisnąć zęby i znowu czuć się bosko, jak we wrześniu. W nowy rok chcę wejść z przytupem. W tym roku przekonałam się że potrafię wiele, że stać mnie na dużo. Wiem już że mogę więc teraz zabieram się za realizację. Ponownie wcielam się w kreatora mojej najlepszej wersji. Jakieś postanowienia? Muszę przestać jeść słodycze, w najgorszym wypadku je ograniczyć bo jest z tym zdecydowanie kiepsko. Poza tym rano coś lekkiego i po powrocie z pracy jeden, max dwa posiłki. Wszystko podliczone w bilansie. To ważne, przynajmniej na początek, bo całkiem straciłam nad tym kontrolę. Powróciły napady obżarstwa.. Mam nad czym pracować. Wierzę, że z Wami dam radę! Jutro  odwiedzę wasze blogi bo mam ogromne tyły. Bardzo jestem ciekawa jak sobie radzicie. A więc do jutra! Trzymajmy się dzielnie. Powodzenia sobie i Wam :*

niedziela, 27 września 2020

Rozdział 63 - Wykreowałam Wymarzone Życie

Moje drogie nie wiem już co mam pisać. Nazwa bloga stała się samospełniającą przepowiednią bo aktualnie prowadzę takie życie jakie sobie wymarzyłam. Wiecie jaki jest sekret? Trzeba pozwolić sobie na bycie szczęśliwą. Szczęście to wybór. Brzmi trywialnie tylko tak faktycznie jest. Czasem w grę wchodzi depresja, lub bardzo poważne kłopoty, ale zdecydowanie częściej tkwimy w marazmie z własnej głupoty. Topimy się w smutku i wynajdujemy masę rzeczy, które są nie takie jakbyśmy chciały. Jeśli cały czas jest się w takim nastroju i wysyła w świat taką energię, to nigdy nie będzie dobrze! Ale gdy pozwalamy sobie na bycie radosną, wdzięczną, gdy jesteśmy w ruchu, gdy działamy i realizujemy się - to przysięgam, dzieją się cuda. Gdybym pół roku temu zobaczyła w jakim miejscu będę dzisiaj to bym nie uwierzyła. Naprawdę wszystko układa się jak pod linijkę. Akceptuję mój wygląd i wiem, że będzie tylko lepiej, realizuje swoje pasje, życie prywatne wygląda jak nigdy wcześniej, słyszę tyle miłych słów, spotykam tak wyjątkowych ludzi.. Nie o wszystkim chcę tu pisać, część tych radości zostawię tylko dla siebie, ale mniejsza o to. Teraz na własnej skórze poczułam, że jeśli chcę być szczęśliwa to muszę być szczęśliwa. Brzmi jak masło maślane, ale naprawdę ma sens. Poczucie szczęścia przyciąga do nas wszystko co najlepsze. Mam nadzieję, że to co piszę może dodać komuś komu opadły skrzydła trochę wiary i energii..
Co do spraw stricte dietetycznych, wszystko bez zmian to jest: jem maleńko i zdrowo, ćwiczę i biegam, tracę wagę i centymetry - jest bosko. W tym tygodniu - 1,2 kg czyli ważę 53,8.
Wczoraj byłam na przymusowych zakupach i to były najprzyjemniejsze zakupy na jakich byłam kiedykolwiek. Wiecie jakie to uczucie kupować ciuchy w rozmiarze 34? Ja już wiem - nieziemskie. No i ten post jest dla mnie baaardzo wyjątkowy, bo po raz pierwszy dodam tu swoje zdjęcia (właśnie w nowych jeansach w rozmiarze 34). Nie wiem czy te foty mogą kogoś zmotywować... dla mnie to taki wstęp do nowego rozdziału w życiu, bo czuję, że jestem w miejscu skąd nie ma już drogi powrotnej. Z tym was zostawiam moje słoneczka, trzymam kciuki za realizację waszych celów, do miłego!


niedziela, 20 września 2020

Rozdział 62 - Znikam

Witam moje drogie. Kolejny tydzień wyśrubowany na maxa. Więcej dać z siebie nie mogłam i efekty wręcz mnie przerosły. Ponownie spektakularny spadek wagi - 2,2 kg w tydzień (nie wiedziałam, że tak można - zaznaczam, nie jest to woda ani treść jelit). Na wadze wreszcie okrągłe 55. Chyba nieźle? Pierwszy poważny cel zaliczony. Centymetry lecą, wszędzie po jednym w dół. Znikam. Zdaje się, że wkręciłam się na amen. Jedzenie już dla mnie nie istnieje. Jem praktycznie raz dziennie posiłek wielkości pięści, codziennie mam jakąś aktywność fizyczną. Nie mam w co się ubierać. Ostatnio do pracy założyłam kieckę w rozmiarze 36, kupiłam ją dwa lata temu na promocji w roli motywatora i nigdy nie miałam jej na sobie bo zawsze była zbyt obcisła i odznaczał mi się w niej brzuch. Teraz na mnie wisi. Muszę mówić jaką ekstazę to we mnie wyzwala? Jestem jednak trochę głupiutka bo zamiast nosić ciuchy oversize i nie budzić podejrzeń z zadowoleniem paraduję w dopasowanych rzeczach a moim rodzicom włączyły się syreny alarmowe. Mama nie może na mnie patrzeć, nawet gdy rozmawiamy na neutralny temat (ostatecznie i tak każda rozmowa kończy się kłótnią o jedzenie) cały czas obcina mnie od góry do dołu ze wzrokiem mówiącym "zaraz padniesz". Usłyszałam od niej nawet zdanie: "ty wiesz, że anoreksja jest śmiertelna?", chyba naprawdę moje ED się pogłębiają bo w chwili gdy to powiedziała, nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu zadowolenia. Z kolei tata kazał mi się komisyjnie zwarzyć bo nie wierzył, że mam więcej niż 50 kilo... No, także wesoło... Zapewne znacie to wszystko z autopsji: ty jesteś szczęśliwa, dumna z siebie i poruszasz się 20 cm nad ziemią a twoje otoczenie eufemistycznie mówiąc psuje całą zabawę. 
Nie wiem czy interesuje was moja przygoda z końmi, ale mnie to totalnie porwało więc muszę tu wtrącić kilka zdań w tym temacie. Jest niesamowicie, wgłębiam się coraz bardziej w życie stadniny, z właścicielem koni jestem już wręcz na przyjacielskiej stopie, spotykam sporo świetnych osób, mam coraz bardziej odpowiedzialne i trudne zadania, no - jest cudnie. Myślę, że właśnie jeździectwo daje mi teraz największego kopa i motywację na zupełnie nowym poziomie. Mam mnóstwo pasji i rzeczy które mnie ciekawią i sprawiają satysfakcję ale teraz naprawdę znalazłam to coś, co pochłania mnie bez reszty. Fantastyczne uczucie. Wiesz, że jesteś tu gdzie powinnaś, robisz to co kochasz i choć czasem jest ciężko, umysł jest dosłownie zresetowany. Osiągam odprężenie zbliżone do nirwany. Stan idealny. Życzę tego każdemu. Teraz uciekam, oczywiście jadę do moich skarbów czyli czeka mnie kolejny przesympatyczny dzień. Trzymajcie się dzielnie kobietki, chciałabym wysłać wam trochę mojej radości, mam najszczerszą nadzieję, że u was też wszystko się poukłada. Buziaki! 

niedziela, 13 września 2020

Rozdział 61 - Jest dobrze a będzie jeszcze lepiej!

Hej maleństwa! Mam wam tak wiele do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć. Tyle myśli kłębi mi się w głowie... Spróbuję to jakoś okiełznać. A więc... tak jak tydzień temu nie byłam z siebie zadowolona pod względem trzymania diety tak teraz nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia. Mam na to twarde dowody bo waga pokazała dziś 57,2! (-1,3 kg w tydzień i to przy okresie!) Wiecie ile to dla mnie znaczy? W marcu ważyłam dokładnie 10 kilo więcej - 67,2 - mój rekord. No więc pozbyłam się tych cholernych dziesięciu kilo i jestem po prostu szczęśliwa. Wreszcie czuję się naprawdę dobrze w swojej skórze. Gdy sobie przypomnę jak było te pół roku temu, jestem sobie wdzięczna, że spięłam tyłek i się ogarnęłam. Pięknie poleciały centymetry w obwodach, jeśli jesteście ciekawe wyników zapraszam do zakładki aktualne wymiary i waga. Boże, pojawiła się nawet przerwa między udami.. 😍 Mama oczywiście dostaje wścieklizny, wszędzie w domu porozstawiała talerze z orzeszkami, czekoladą i ciastkami bo wie że mam do tego słabość. Zapewne myśli, że za kilka dni umrę jej z głodu. A ja znowu funkcjonuję jak na haju, uwielbiam to uczucie gdy kładę się spać i czuję w brzuchu absolutną pustkę, gdy się budzę, przejeżdżam palcami po żebrach i wiem że byłam grzeczna, że znowu trochę mnie ubyło. Nagle byt staje się znośny... A to jeszcze nie koniec. Pierwszy cel to 55 później 50. Przy 55 kupię sobie nowe spodnie bo powoli nie mam w czym chodzić - jakie to miłe.
Ostatnio dużo słyszę o tym, że młodość ma się jedną i trzeba korzystać z niej na maksa bo czas zapieprza tak, że nim się obejrzymy a będzie emerytura i coś w tym jest. Rok za rokiem leci w szaleńczym tempie. Dlatego nie chcę żeby w najlepszym okresie mojego życia ograniczał mnie wygląd. Chcę być "petardą" bo mogę. Każdy może. Wystarczy zacisnąć zęby i przestać szukać wymówek. Przestać sobie pobłażać i tkwić w wiecznym jutrze. 
Co poza dietą? Przede wszystkim dalej konie. Absolutnie zauroczyłam się tym sportem. Chyba mam predyspozycję bo robię szybkie postępy. Weszłam nawet w pewną współpracę z facetem który prowadzi stadninę i wczoraj awansowałam na instruktorkę. 😂 Sytuacja jest taka, że po miesiącu nauki sama uczę dzieciaki. Gdyby ktoś mi to powiedział dwa miesiące temu zrywałabym boki ze śmiechu. Życie piesze czasem niebywałe scenariusze.. Ja też mam ochotę pisać i pisać, ale wydaje mi się, że ta ilość endorfin może być ciężka do zniesienia więc uciekam i jak zawsze mocno trzymam za was kciuki, obyśmy wszystkie osiągnęły swoje cele :* Bajo


niedziela, 6 września 2020

Rozdział 60 - Stabilizacja

Nie było mnie tydzień, szczerze mówiąc po prostu nie chciało mi się pisać. Nie jestem z siebie zadowolona jeśli chodzi o trzymanie diety, trochę odpuściłam, weszły słodycze i efekty są takie, że waga stoi - 58,5 dokładnie tyle samo co w zeszłą niedzielę. W obwodach też bez zmian (poza jednym centymetrem mniej w udzie z czego ogromnie się cieszę). Jednak usprawiedliwiam się faktem, że na dniach dostanę okres. Powiem wam więcej, mam wrażenie, że moje odżywianie jakby się ustabilizowało. To znaczy długo już nie miałam napadu, nie głodzę się, nie liczę kalorii, kilogramy powolutku ale jednak spadają, czuję się w miarę dobrze w swoim ciele i zaczyna mi się ten stan podobać. Wiecie, takie odchudzanie mimochodem zamiast obsesji. Bardzo przyjemne uczucie w porównaniu do załamania z przed miesiąca kiedy miałam wrażenie ciągłej walki. Co najciekawsze moje odżywianie nie zmieniło się jakoś bardzo, zmieniło się raczej nastawienie. Zauważyłam też, że bardzo pomaga aktywne spędzanie czasu, nie mam kiedy nudzić się i podjadać, moje myśli krążą wokół przyjemnych rzeczy więc umysł nie mieli w kółko tematu odchudzania, jadzenia, tego jak wyglądam i ile to wszystko będzie jeszcze trwać. Nie chciałabym wracać do tej paranoi, to kosztuje zbyt wiele emocji. 
Dziś miałam bardzo przyjemny dzień prawie cały spędzony w stadninie do tego przejażdżka rowerem. Wczoraj od 8 do 20 robiłam w domu czystki wyrzuciłam masę rzeczy, zawiozłam ogromny wór ubrań do domu pomocy społecznej, przejrzałam i uporządkowałam stare dokumenty więc też bardzo produktywny dzień. Od jakiś paru miesięcy mam fazę na minimalizm i sukcesywnie staram się do tego dążyć. Kiedyś radochę sprawiało mi łażenie po sklepach a dziś pozbywanie się rzeczy. 
Na koniec chciałam podzielić się bardzo miłą dla mnie sprawą a mianowicie: za dwa tygodnie planuję wypad w góry na Orlą Perć. Już raz tam byłam przeszłam chyba 2/3 szlaku i teraz zamierzam zrobić całość. Także nie mogę się doczekać. No i mam kolejną motywację żeby w końcu zabrać się za konkretne treningi. To tyle nie dzisiaj, nie mówię do jutra bo kto może wiedzieć co będzie jutro.. Trzymajcie się chudziutko kochane :*


sobota, 29 sierpnia 2020

Rozdział 59 - Powrót na ziemię

Witam moje drogie! Wracam po wczasach wypoczęta, szczęśliwa, pełna wrażeń no i oczywiście z niedosytem i żalem że to już koniec. Wyjazd "hotelowy" jak najbardziej udany. Sam pensjonat niesamowicie klimatyczny, miejsce z historią i duszą. Zobaczyłam przepiękne widoki, miałam dużo ruchu, masa pieszych wycieczek po rezerwatach, pyszne i lekkie wege jedzonko. Na myśl, że w poniedziałek czeka mnie powrót do pracy... robi mi się słabo. Ale w końcu nic nie może wiecznie trwać. Cieszę się z dobrze wykorzystanego czasu i mam nadzieję, że choć trochę podładowałam bateryjki. Wróciłam w czwartek wieczorem a w piątek wybrałam się nad morze (były olbrzymie fale, więc sporo frajdy) a później na konie. Po jeździe moje uda wyglądają dramatycznie. Cała wewnętrzna strona zbita jak śliwka. No i dowiedziałam się o istnieniu pewnych mięśni, których nigdy wcześniej nie czułam. Generalnie strasznie wkręciłam się w tą jazdę konną i moje myśli krążą tylko wokół tego tematu. Na razie lekcje mam ustawione na jeden raz w tygodniu, sama jazda trwa godzinę z hakiem a w stadninie jestem w sumie około dwóch godzin. Świetne jest to, że ten sport bardzo motywuje mnie do chudnięcia. Im lżejszym się jest tym łatwiej, wygodniej (i lepiej dla konia 😜). 
Jeśli chodzi o dietę - jestem bardzo grzeczna. Na wadze dalej piątka z przodu, więc jest dobrze. Dokładne dane i wymiary podam jutro. 
Tymczasem lecę sprawdzić co u Was, mam tygodniowe zaległości! Do jutra kochane.



piątek, 21 sierpnia 2020

Rozdział 58 - Urlopowy błogostan

Hej kochane, nie pisałam długo a to chyba dobry objaw kiedy jest się na urlopie. Po prostu nie mam kiedy dodawać wpisów, prawie w ogóle nie spędzam czasu przed laptopem (mimo wszystko z waszymi blogami jestem na bieżąco). Dziś zmobilizowałam się żeby dać znak życia, bo jutro wyjeżdżam i zajrzę tu pewnie dopiero za tydzień. Czas leci mi świetnie, stwierdziłam, że jestem stworzona do życia na wolnym. :) Slow life ale taki aktywny i kreatywny, podbity kapitalnym humorem. No i pogoda dopisuje a to nie zawsze jest takie oczywiste. Wypad nad morze - zaliczony (choć w nieco innej formie niż planowałam, bez nocowania na plaży), konie - zaliczone (coś czuję, że wyjdzie z tego dłuższy romans), rower - uzależniłam się od niego, jeżdżę praktycznie codziennie po 30 kilometrów, dieta - trzymam się! Wprawdzie nie liczę kalorii, nie zapisuję bilansów ale daję radę. Dziś na wadze 59.8. Czyli od niedzieli zeszło pół kilo. Podaję to do publicznej wiadomości, bo chcę mieć motywację żeby po wyjeździe nic nie przybyło. Ta piątka z przodu dużo dla mnie znaczy. To moja magiczna granica i zawsze gdy ją przekraczam, wiem, że jestem na dobrej drodze, że się staram. 
Podsumowując pierwsze pięć dni urlopu uważam za bardzo udane, oby druga połowa minęła równie przyjemnie. Uciekam, muszę dobrze (i szybko) wyspać się przed jutrzejszą podróżą. Buziaki trzymajcie się chudziutko! 😘

niedziela, 16 sierpnia 2020

Rozdział 57 - Czas na wakacje!

Moja nieobecność blogowa spowodowana była całkowitym brakiem weny do pisania oraz lenistwem w zakresie spisywania i podliczania bilansów. Jednak w miarę się pilnowałam, efektem czego jest spodek wagi do 60,3 - minus 1 kg i parę centymetrów mniej tu i ówdzie, wszystko w zakładce "aktualne wymiary i waga". Nie jadłam regularnych posiłków, głównie podjadałam - tyle w zakresie mojej sumienności i dyscypliny. NIEWAŻNE! Bo wiecie co? Zaczynam urlop!!! Do 31.08 mam wooolne. Boże, jak bardzo jest mi to potrzebne.. Cieszę się jak dziecko, tym bardziej, że ten czas zapowiada się całkiem przyjemnie. Mam już zaplanowany prawie tygodniowy wyjazd, taki na bogato, to w sumie mój pierwszy urlop w tym stylu. Zawsze byłam zwolenniczką surwiwalu a nie luksusów, więc będzie odmiana. Ale szaleństwa też nie zabraknie. Tak wkręciłam się w rowerowe wycieczki, że planuję samotny trip po pasie nadmorskim z noclegiem na plaży pod namiotem. Wstępnie start obstawiam na ten wtorek. Oprócz tego przypadkowo odkryłam stadninę koni jakieś 15 km ode mnie. Więc do głowy wpadł mi pomysł żeby wykupić sobie chociaż kilka lekcji. Parę razy jeździłam konno, nawet mam związane z tym niezłe przeżycia, ale na pewno nie jeżdżę dobrze, chciałabym się podszkolić, kto wie może odkryję swoją kolejną pasję? Także nudzić się nie zamierzam, pomysłów i mniejszych spraw do ogarnięcia mam tak dużo, że te dwa tygodnie to pewnie będzie za mało na realizację wszystkiego. 
W kwestii diety.. nic sobie nie postanawiam. Moja dieta żyje własnym życiem. Czuję, że mam nad nią coraz mniejszą kontrolę. Niezmiennie cel jest jeden - chudnąć. Trochę przykrzy mi się zamieszczanie bilansów i liczenie kalorii. Może będę to robić dalej, może nie.. Nie wiem, nic nie obiecuję. Nie chcę, żeby blogowanie było dla mnie ciężarem, to ma być pomoc. 
Jak zwykle kochane, życzę wszystkim powodzonka na nadchodzący tydzień. Trzymajcie się dzielnie!

aktywność z tego tygodnia:
11.08 - 10 km na rowerze
12.08 - 20 km na rowerze
13.08 - 20 km na rowerze
15.08 - 35 km na rowerze



poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Rozdział 56 - Co w sobie lubisz?

Tak łatwo wyliczać to, co chciałybyśmy w sobie poprawić a gdy trzeba wymienić swoje atuty - robi się ciężko i niezręcznie. Przynajmniej u mnie tak jest. A na pewno było. Jeszcze dwa lata temu nie potrafiłabym wymienić choćby jednej rzeczy, która mi się w sobie podobała. Dziś na szczęście jestem bardziej świadoma. Nie akceptuje swojego ciała w pełni, jednak jestem na dobrej drodze, żeby patrzeć na nie z miłością. Myślę, że moim największym fartem są proporcje. Mam figurę w typie klepsydry, dzięki ci Panie za wcięcie w talii. Uwielbiam swoje piersi - nie są ani za duże ani za małe, szczupłe kostki i łydki. Małe stopy, blond loki sięgające łopatek.. Ostatnio zaczęłam nawet łaskawie patrzeć na szerokie biodra, w końcu to atrybut kobiecości i z dwojga złego chyba lepsze szerokie niż ich brak. Doceniam moje równe, białe ząbki i fakt, że nie musiałam przechodzić przez piekło aparatów ortodontycznych jak część moich koleżanek. Tak więc jak się dobrze zastanowić każda znajdzie coś, co może w sobie pokochać. Na co dzień niestety skupiamy się raczej na swoich kompleksach. Dlatego mam dla was wyzwanie! Jeśli macie ochotę napiszcie w komentarzu co wy w sobie lubicie. 😍 Come on my ladies!

Bilans:
6.00 - 2 wafle ryżowe z masłem orzechowym (200 kcal)
16.00 - kotleciki z cukinii, mizeria (300 kcal)
19.00 - to co na śniadanie (200 kcal)
+ 2x biała kawa (100 kcal), 1 czarna, 1,5 l wody, zioła
Suma: 800 kalorii


niedziela, 9 sierpnia 2020

Rozdział 55 - Błędy przeszłości kontra nawyki dla lepszej przyszłości

Dziś niedziela - czyli oficjalne ważenie. 61,3 dokładnie tyle co tydzień temu. Biorąc pod uwagę, że wczoraj dostałam okres i jestem strasznie spuchnięta, nie jest najgorzej. Za wczorajszy i dzisiejszy dzień nie zamieszczam bilansu, nie zawaliłam ale dużo podjadałam i po prostu nie chce mi się tego wszystkiego zliczać. Co do wymiarów w sumie stoją w miejscu. Never mind. 
Powoli oswajam się z myślą o odbudowaniu mojego zrujnowanego metabolizmu. Ponoć przywrócenie go do sprawność sprzed głodówek jest nie możliwe. Takie tam niewinne konsekwencje na całe życie, w stylu tych gwiazdek pisanych na umowach małym druczkiem. Wiecie kiedy zaczęła się moja podróż w jedną stronę? Mając 9 lat byłam przez dwa miesiące na diecie 1000 kalorii - z zalecenia lekarza rodzinnego. To nie żart. Później w wieku kilkunastu lat wkręciłam się w głodówki trwające nawet do 10 dni. I tak konsekwentnie każdego roku przynajmniej dwa razy sobie głoduję a w pozostałym czasie jem około 1000 kalorii z przerwami na napady. No więc moje spalanie przypomina raczej ledwo tlący się knot niż ognisko. Brawo ja! Podejrzewam, że gdyby nastała globalna klęska głodu umarłabym jako ostatnia (czyli są jednak jakieś plusy). 
W kwestii odbudowania metabolizmu ważne jest częste jedzenie małych posiłków - dokładna odwrotność tego jak jem zazwyczaj. Kalorycznie nie zjadam dużo ale objętościowo już tak. Po obiedzie zawsze czuję się koszmarnie. Myślę, że pierwszym dobrym krokiem ku zmianie na lepsze byłoby popracowanie nad ilością posiłków i porcji. 
Cel na ten tydzień: jeść chociaż trzy - cztery posiłki dziennie. Mogę jeść wszystko na co mam ochotę, ale nakładam to na talerz, nie ma dokładek i podjadania. 
Życzę powodzenie sobie i wam, niech w tym tygodniu każda z nas osiągnie jakiś sukces. 😚🙏

piątek, 7 sierpnia 2020

Rozdział 54 - W którym miejscu złamać krąg?

Zasady, reguły, postanowienia, zakazy, ograniczenia... Stop. W tym poście miałam zjechać siebie od góry na dół, bo moja dieta warzywno/owocowa poszła się paść, do tego jadłam wieczorami, jadłam chleb, jadłam objętościowo za dużo. Miałam się tu publicznie zbesztać - ale tego nie zrobię. Jutro powinnam dostać okres i mam taką ochotę na słodkie, że prawie wbijam zęby w ścianę. A jednak się powstrzymałam i poprzestałam na chlebie z miodem/ dżemem. Wiecie co? W myśl mojej nowej zasady: troska zamiast nienawiści postanowiłam być wobec siebie wyrozumiała. Chcę mieć zasady żywieniowe, chcę stawiać sobie różne wyzwania i tak dalej, ale to wszystko nie może być bezwzględne i zero jedynkowe. Chyba grunt to słuchać swojego organizmu (oczywiście bez przesady, mój np cały czas dopomina się lodów😉). W każdym razie chcę powiedzieć, że próbuję sobie TROCHĘ odpuścić. Prawie całe życie albo głoduję albo się obżeram. Strasznie chciałabym się wyrwać z tego przeklętego kręgu. Za każdym razem sobie obiecuję, że to się stanie gdy osiągnę (na głodowych bilansach) wagę około 55 kilo, że wtedy zacznę powoli jeść coraz więcej a jednocześnie będę dużo ćwiczyć żeby rozruszać metabolizm... Szczerze? To byłoby idealne gdyby nie fakt, że jest niemożliwe. To czysta biologia. Kiedy wygłodzony organizm poczuje jedzenie to tak jak drapieżnik, który posmakował krwi, włącza się instynkt - dosłownie. Przynajmniej u mnie to coś nie do opanowania. W skrócie: dobrze jak jest dobrze ale w końcu siła woli spada i cały wysiłek idzie na marne. Wiem, że świetnie to znacie. Mądry człowiek powinien uczyć się na błędach, a ja wciąż popełniam te same. W kółko i w kółko, idę na pamięć, znanym, wydeptanym szlakiem. Czuje się trochę bezradna bo gdy tylko zaczynam jeść odrobinę więcej - tyję. Nawet jeśli mieszczę się w granicach 1000 kalorii. To chore. Waga spada tylko wtedy gdy się głodzę. Całe życie walka. Tylko skąd brać siły na poskromienie natury i podstawowych życiowych potrzeb? Nie mam pomysłu jak to wszystko rozwiązać. Czuję się okropnie we własnym ciele, wiem że to nie jest to, na co mnie stać. Ale czasem nie mam już sił żeby stale wszystkiego sobie odmawiać. Nie wiem co zrobię jutro. Wiem tylko, że nie mogę zawalić i pójść w spożywcze tango. Nie chciałam żeby notka wyszła smutno, co zrobić nieraz myśli zrywają się z łańcucha i słowa płyną same. Cóż.. jutro wstanie nowy dzień, wolny od błędów. I znowu obudzę się z nadzieją, że może dziś wszystko magicznie się ułoży. . .
 
Bilans 05.08:
6.00 kotleciki z cukinii (250 kcal)
16.00 zapiekanka z cukinii (250 kcal)
20:00 kotleciki z cukinii, pomidorki koktajlowe (250 kcal)
+ 2x czarna kawa, zioła, 1,5l wody
Suma: 750 kalorii

Bilans 06.08:
6.00 zapiekanka z cukinii (250 kcal)
16.00 zapiekany kabaczek z ryżem, buraczki, ogórek kiszony (250)
18.30 2 kromki chleba, masło, dżem (300)
+ 2 czarne kawy, 1 biała (50 kcal), 1,5l wody
Suma: 850 kalorii

Bilans 07.08:
6.00 dwie kromki chleba o niskim IG + masło, miód, maliny (400)
16.00 zupa z cukinii, ogórek kiszony (100)
20.00 wafle ryżowe (250 kcal)
+ 2 czarne kawy, 1 biała (50), 1,5l wody
Suma: 800 kalorii

wtorek, 4 sierpnia 2020

Rozdział 53 - Bliźniak

Hej Kociaki! :) Dzień zupełnie przeciętny ale minął sympatycznie, w dobrym nastroju. Cieszę się bo puki co trzymam dietę i znowu zmobilizowałam się żeby wyjść na rower. I pyk - 30 kilometrów zrobione. Miłe zakończenie dnia, można się odstresować, zmęczyć, dotlenić i pomyśleć.
Taka mnie właśnie naszła rozkmina: ile sprzeczności jest w stanie pomieścić w sobie jeden człowiek. W tej kwestii wciąż nie przestaję siebie zadziwiać. Wydaje mi się, że moja osobowość jest dużo więcej niż podwójna. Mam kilka wcieleń (może masek) i w zależności od otoczenia zmieniam je jak rękawiczki. Mimo to nigdy nie udaję, zawsze jestem sobą. Mam sporo cech, które pozornie się wykluczają a jednak obie dobrze mnie opisują. Na przykład jestem: empatyczna i obojętna, wyrozumiała i pamiętliwa, wrażliwa i gruboskórna, wytrzymała i niekonsekwentna, wycofana i zbyt pewna siebie, refleksyjna i twardo stąpająca po ziemi, i tak dalej i tak dalej... Generalnie mam sporą samoświadomość ale chwilami nie wiem jaka tak naprawdę jestem i która z tych przeciwstawnych stron dominuje. A może nie ma czym się martwić i traktować to jako pewien rodzaj elastyczności?Czy też coś takiego odczuwacie, może to całkiem normalne... Dajcie znać ;)

Bilans:
6.00 pół awokado (100 kcal)
16.00 zupa warzywna, buraczek, maliny (250 kcal)
+ 2 czarne kawy, 1,5l wody, zioła
Suma: 350 kalorii

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Rozdział 52 - Troska zamiast nienawiści

No witam piękne panie! Co za paskudny dzień.. Chyba biometr niekorzystny. W pracy mega sennie, do tego ledwo wysiedziałam na tyłku po wczorajszym rowerze. Ale nie poddaję się. Mam w planie włączyć te przejażdżki w plan treningowy. Tak właśnie, nie przewidziałyście się - plan treningowy. Otóż dojrzałam do powrotu do aktywności fizycznej. Zmotywowała mnie moja kuzynka (panna idealna o której pisałam w Rozdziale 14). Właśnie obejrzałam sobie nasze wspólne zdjęcia z rodzinnego wyjazdu sprzed tygodnia. Zdjęcia, gdzie obie jesteśmy w bikini. Ona ma sześciopak na brzuch a ja warstwę tłuszczu. To boli. Ale obie na to zapracowałyśmy. Ja cały dzień siedzę, ona ma pracę w ruchu a po niej robi jeszcze trening.
Powiem wam, że w końcu chcę się o siebie zatroszczyć a nie tylko schudnąć. Chcę wykluczyć cukier bo mam w rodzinie wysokie ryzyko cukrzycy i wiem, że cały mój organizm się odwdzięczy jeśli nie będę go truła. Poza tym mam zamiar bardziej pilnować picia. Od dziś będę to notować w bilansie. 1,5 litra czystej wody to absolutne minimum. Do tego wracam do parzenia ziół. Skrzyp, pokrzywa, krwawnik, jaśmin, piołun, mięta, rumianek itp. Zbieram je, suszę, robię mieszankę i... odstawiam na półkę, ciągle zapominam żeby je pić a wiem, że to genialny sposób na detoks i zastrzyk antyoksydantów, minerałów i witamin.
Tak więc:

  • ruch
  • jak najmniej cukru (również tego ukrytego np w chlebie)
  • dużo wody
  • zioła

Myślę, że na dobry początek wystarczy. Każdy z tych punktów wspomaga odchudzanie ale i piękno, dobrą kondycję ciała a w konsekwencji ducha. Czuję, że zamiast walczyć z ciałem czas o nie czule zadbać.

Bilans:
6.00 - pół szklanki zielonego koktajlu (sałata, nać pietruszki, seler naciowy) 30 kcal
16.30 ziemniak, buraczki, ogórki, potrawka z cukinii 170 kcal
+ pomidorki koktajlowe 30 kcal, 1,5l wody, 2 czarne kawy, zioła
Suma: 230 kalorii

niedziela, 2 sierpnia 2020

Rozdział 51 - Zmień swoje życie w poniedziałek!

Och.. moje drogie. Sporo się wydarzyło od ostatniej notki. W skrócie: zaliczyłam wypad nad jezioro i do lasu, prawie otworzyłam własną restaurację (już miałam wstępną rozmowę o kredyt, nawet nie pytajcie), domówka z PolandRock (czytaj zerżnięcie się w trupa i w piątek do pracy na giga kacu), w sobotę ogarnęłam mieszkanie i ogród na błysk, a dziś wreszcie wyciągnęłam rower i zrobiłam sobie spontaniczną 30-sto kilometrową wycieczkę. Takie tam... Wiecie jak to jest.
Co do diety, nie jest dobrze. Po poniedziałkowo-wtorkowym napadzie wciąż zostało 61,3 kilo. Przez cały tydzień nie liczyłam kalorii i jadłam co chciałam. Złych informacji ciąg dalszy: trochę mam wygilane na obecną wagę. Żartuję, wiadomo, że nigdy nie mam. Po prostu motywacja leży i mówi, że w tej pozycji jej wygodnie. 
A wiecie co jest najgorsze? Że w sierpień nie weszłam na pełnej.. Dla mnie każdy miesiąc to nowa szansa. (Serio?) Ale pocieszam się tym, że jutro jest pierwszy poniedziałek nowego miesiąca! Czy to nie cudowna okazja, żeby od JUTRA zmienić swoje życie! Sorry dziewczynki, jestem troszkę na cukrowym haju i tak mnie z lekka ponosi.. ;) No w każdym razie na nadchodzący tydzień zaplanowałam sobie dietę warzywno-owocową. Czyli jak sama nazwa wskazuje będę jeść tylko... warzywa i owoce! Z tej okazji zjadam wszystko co mam pysznego w domu, żeby nie kusiło. 😈 (stąd ten haj) No błagam, niech pierwsza rzuci kamień ta, która nigdy nie odchrzaniła takiej maniany. Także nowy tydzień - nowa ja! Wiadomo. 
I na koniec, niedzielne ogłoszenie parafialne: Laureatem nagrody anty-motywator lipca 2020 zostaje - JA. Werdykt komisji w składzie: JA - jednogłośny ;)

wtorek, 28 lipca 2020

Rozdział 50 - Słabo

Jestem wściekła. Zawaliłam cały poniedziałek. Weszło jakieś 2500 kalorii, same słodycze. Rany, jakie to żałosne. Przytyłam 1,5 kilo czyli teraz jest 61,7. Porażka. Dziś i jutro mam wolne od pracy, chciałam ruszyć w plener ale dzisiejszy dzień cały zmarnowałam, czuję się jakbym była w ciąży... mam tak potworną niestrawność, brzuch jak piłka, spuchnięta twarz.. Nie mam ochoty nigdzie wychodzić, nawet nie mam siły się ruszać. Jestem żałosna. Odezwę się jak już będę ogarnięta. Oby wcześniej niż później.

niedziela, 26 lipca 2020

Rozdział 49 - Nie taki diabeł straszny

Hej kochane! Padam na twarz, niedawno wróciłam do domku. Weekendowy zjazd rodzinny udał się nadzwyczaj fantastycznie. W czwartek nie dodałam notki bo miałam urwanie głowy z przygotowaniami, z kolei piątek, sobota byłam odcięta od neta (i bardzo dobrze). Naprawdę wypoczęłam. Las, jezioro, wieczorki z kartami, tańcem, śpiewem, opowieściami... duuużo śmiechu, genialne alkohole, no i pyszne jedzonko. Dziś niedziela, dzień ważenia, na wagę stanęłam dopiero teraz i jest 60,2 czyli dokładnie tyle co tydzień temu. Szczerze, nawet mnie to nie zdenerwowało, przeciwnie - jestem zadowolona bo za mną trzy dni dosłownej uczty, tyle żarcia jak na święta, nie dało się nie jeść, więc fakt, że nie przytyłam i nie zawaliłam mnie zadowala (żadnego objadania się, jadłam wszystko ale malutko). Powiem wam jeszcze na koniec, że morał jaki wyniosłam z tego wyjazdu jest taki: 1) ludzie się zmieniają - chodzi o ciotkę, która była jędzą, wymagającą "damą" której się wszystko należy i która wszystkimi chciała dyrygować a teraz to inny człowiek, chyba ją wręcz polubiłam. 2) Czasem dobrze nie myśleć o diecie.
Jutro się zważę i nadrobię zaległości na waszych blogach. Bilansów z ostatnich 4 dni nie mam, no trudno. ;P Liczy się to jak się czuję a sumienie mam czyste. Kończę, mam nadzieję że u Was okey, trzymajcie się, do jutra kruszynki :*

środa, 22 lipca 2020

Rozdział 48 - Czasem jest magicznie

W moim domu pachnie miętą. Dni płyną mi zielono. Pełnia lata, środek życia. Aura tak bajecznie nierzeczywista. Kosmiczny splot okoliczności. Przejrzystość powietrza, temperatura, światło, senny śpiew ptaków, różowe obłoki i zapach mięty. Czasem jest magicznie.

Bilans:
16.00 - ramen z makaronem, sorbet malinowo-porzeczkowy
+ 2 czarne kawy, zioła
.Suma: 450 kalorii

wtorek, 21 lipca 2020

Rozdział 47 - Przepis na szczęście

Czy istnieje uniwersalna recepta na szczęście? Czasem myślę, że tak bo w głębi wszyscy jesteśmy tacy sami, czasem jednak obstawiam że nie, bo nasze potrzeby i oczekiwania są różne. Jakby nie było chciałam podzielić się z wami moim pięcioma składnikami szczęścia:
     Odstawienie social-mediów. Zauważyłam jak negatywnie działa na mnie ta sztuczna, nadmuchana przestrzeń pozerstwa i lansu. Mam na to realną alergię. Odkąd przestałam śledzić konta ludzi "sukcesu", tych idealnych, z wielkiego świata, z życiem jak z bajki, czuję dużo mniej presji by równać do tych wątpliwych wzorów. Nie chcę brać udział w tej maskaradzie, gdzie każdy wie, jak naprawdę jest po drugiej stronie lustra, ale wszyscy udają głupich.
     Kontakt z naturą. To dla mnie szalenie istotna kwestia. Gdy jestem w lesie, nad morzem, w górach lub gdziekolwiek na łonie natury, czuję że jestem na miejscu, że wszystko jest w porządku, to takie ustawienie do pionu, naładowanie pierwotną energią i odzyskanie harmonii. Wystarczy być i czuć a życie samo zaczyna się układać.
     Wyzbycie się przerośniętych ambicji, odcięcie od oczekiwań innych. Propaganda sukcesu wbija nas w koleiny rozbuchanych ambicji. Musisz mieć dobre wykształcenie, prestiżową pracę, oczywiście znaleźć męża no i później wiadomo: dziecko, dom na kredyt, wakacje za granicą, weekendowe spotkania z przyjaciółmi. Jeśli tego wszystkiego nie masz - coś jest nie tak. Nie, nie jest. Życie może wyglądać zupełnie inaczej. Polecam pracę nad wyzbyciem się ego, patrzenie na siebie jako na część wszechświata, równoważny element wszystkiego co istnieje a nie wybitną jednostkę, która musi jakoś zaistnieć. Nic nie musisz, możesz wszystko - ale wybierz to, co czyni Ciebie naprawdę szczęśliwą.
     Świat duchowy. Głęboko wierzę w Boga i ten punkt powinien znaleźć się na pierwszym miejscu. Miałam w życiu różne okresy w których byłam bliżej i dalej Boga i przekonałam się, że dzieło odłączone od Stwórcy nie może być szczęśliwe. Żyłam po swojemu i odkryłam, że to droga donikąd, nic wartościowego, chwila przyjemności a za nią ciemna pustka. Wiem, że mówienie o swojej wierze jest mało popularne i dziś patrzy się na to z politowaniem. Tylko zapewniam, że ludziom wierzącym żyje się naprawdę lżej a samo życie nabiera sensu niezależnie od tego jak ci się układa.
     Docenianie tego co się ma. Świat jest napędzany przez konsumpcjonizm. Musimy mieć więcej i więcej, żeby nie odstawać i nie zostać całkiem z tyłu. Ile cieszy nowa rzecz? Jeśli to coś naprawdę wielkiego to miesiąc, może dwa.. Później powszednieje i patrzymy maślanymi oczami już na kolejny obiekt pożądania. To tak puste i żałosne, że aż smutne. Każdy się na to nabiera, mniej lub bardziej świadomie. Rzeczy materialne mogą ułatwić życie ale na pewno nie dadzą trwałego szczęścia, co najwyżej jego ulotny miraż. Warto natomiast doceniać to, co już mamy. Ja doceniam to, że mam rodzinę, zdrowie, mam gdzie mieszkać, w co się ubrać, mam autko, pracę która daje mi niezależność, mam kilka talentów, kilka cech które w sobie lubię, mam wodę w kranie, dostęp do wiedzy, możliwości rozwoju. Mam wszystko co niezbędne i duuużo więcej.
A co wam daje szczęście? Jeśli tylko macie ochotę piszcie :)

Bilans:
15.30 - łyżka kaszy jęczmiennej, jajko sadzone, młoda kapusta, fasolka, sałatka z ogórka i pomidora
+ 2 czarne kawy, zioła 
Suma: około 300 kalorii

poniedziałek, 20 lipca 2020

Rozdział 46 - Rodzinny zjazd

Jak w tytule - dostałam zaproszenie (z tych nie do odrzucenie) na rodzinny weekend do domku nad jeziorem od dalekiej ciotki (tej, która zdarza się w każdej rodzinie - jędzy co myśli że jest cesarzową). Kiedyś spędzałam tam każde wakacje razem z kuzynostwem. Później jakoś się to rozmyło i w efekcie nie byłam tam dobrych 10 lat. Teraz ciotka dostała zrywu i od dwóch dni moja mama wisi z nią na telefonie ustalając co ma przygotować i jaki będzie harmonogram spotkania... Kochane, powiem wprost - nie wiem czy to przeżyję. Już wyobrażam sobie te stoły uginające się od jedzenia, wiem, że żarcie nie będzie mnie kusiło, będzie tylko kwas bo jeśli nie zjem cała uwaga pójdzie w tą stronę. Nienawidzę tego. No trudno, najwyżej udam atak epileptyczny. 😜 Trzymajcie się!

Bilans:
7.00 - maliny i jagody ze śmietaną (150)
16.00 - żurek, jajko z majonezem (400)
+ 2 czarne kawy, zioła
Suma: 550 kalorii