Hej kochane! Padam na twarz, niedawno wróciłam do domku. Weekendowy zjazd rodzinny udał się nadzwyczaj fantastycznie. W czwartek nie dodałam notki bo miałam urwanie głowy z przygotowaniami, z kolei piątek, sobota byłam odcięta od neta (i bardzo dobrze). Naprawdę wypoczęłam. Las, jezioro, wieczorki z kartami, tańcem, śpiewem, opowieściami... duuużo śmiechu, genialne alkohole, no i pyszne jedzonko. Dziś niedziela, dzień ważenia, na wagę stanęłam dopiero teraz i jest 60,2 czyli dokładnie tyle co tydzień temu. Szczerze, nawet mnie to nie zdenerwowało, przeciwnie - jestem zadowolona bo za mną trzy dni dosłownej uczty, tyle żarcia jak na święta, nie dało się nie jeść, więc fakt, że nie przytyłam i nie zawaliłam mnie zadowala (żadnego objadania się, jadłam wszystko ale malutko). Powiem wam jeszcze na koniec, że morał jaki wyniosłam z tego wyjazdu jest taki: 1) ludzie się zmieniają - chodzi o ciotkę, która była jędzą, wymagającą "damą" której się wszystko należy i która wszystkimi chciała dyrygować a teraz to inny człowiek, chyba ją wręcz polubiłam. 2) Czasem dobrze nie myśleć o diecie.
Jutro się zważę i nadrobię zaległości na waszych blogach. Bilansów z ostatnich 4 dni nie mam, no trudno. ;P Liczy się to jak się czuję a sumienie mam czyste. Kończę, mam nadzieję że u Was okey, trzymajcie się, do jutra kruszynki :*
No jasne, że ludzie się zmieniają! Wiek i doświadczenie robi swoje :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej jak ktoś decyduje się nad sobą pracować...
OdpowiedzUsuńBlok. Ale sąsiedzi na razie nie mają nic przeciwko. W razie co to się przeniosę na garaż lub salkę, wszystko da się ogarnąć. :) życz mi szczęścia, ja Tobie powodzenia!