Koteczki moje cudne! Jest 31.12.2020 za chwilę północ, jesteśmy krok przed 01.01.2021. Do haseł typu: nowy rok - nowa ja zawsze podchodziłam z cynicznym uśmiechem. Ale nie tym razem. Jak mnie nie było to sporo kminiłam, naładowałam się motywacją i wiarą, że wiele jeszcze mogę. Wszyscy dookoła psioczą na ten mijający rok, a dla mnie mimo wszystko to był dobry czas, zwłaszcza jego druga połowa okazała się pod pewnymi względami przełomowa. Od dwóch lat nie robiłam żadnych postanowień noworocznych bo wychodziłam z założenia, że i tak ich nie dotrzymam. Przez ostatni tydzień poświęciłam trochę czasu żeby to przemyśleć. I wymyśliłam. 10 postanowień które są realne i których realizacja wniesie do mojego życia wymierne korzyści. Ale opowiem Wam o nich nie tutaj. Dla symbolicznego odcięcia się od przeszłości przenoszę się w nową wirtualną przystań. Jutro podeślę link i opublikuję pierwszy post na nowym blogu. Tymczasem wypada pokusić się o krótkie podsumowanie 2020. Co zapamiętam? Osiągnęłam ekstrema mojej wagi od 67,2 do 53,8. Przy czym ostatnie 6 miesięcy jestem w wadze którą toleruję. Spróbowałam wielu nowych rzeczy. Wciągnęłam się w jazdę konną, motocykle, morsowanie, latem regularnie robiłam potężne trasy rowerowe. Zaczęłam sprzedawać moje obrazy. Mimo ograniczeń związanych z pandemią sporo czasu spędziłam na łonie natury: nad morzem, w lesie, nad rzeką, jeziorem - a to bardzo sobie cenię. Bardzo miło będę wspominać urlop w Spale. Poznałam wyjątkową osobę.. Chyba po prostu pozwoliłam sobie na bycie szczęśliwą. Przeszłam od poczucia beznadziei i ciągłego hejtowania samej siebie do poczucia spełnienia. Uważam że to wielki sukces. Ale jak głosi tytuł posta - idzie nowe. Chcę więcej, bardziej, lepiej. Coś więcej napiszę o tym jutro. Za 10 minut północ! Skarby, życzę każdej z Was z osobna 365 pięknych dni. To 365 szans żeby być szczęśliwą, żeby dać szczęście innym i uczynić ten świat lepszym miejscem. Wiem, klepie banały. Ale wiecie co? Właśnie w nich jest prawda i najgłębszy sens. Bądźmy silne, piękne, mądre, odważne i dobre. Wszystkiego naj Wam i sobie. Do jutra 😘
czwartek, 31 grudnia 2020
poniedziałek, 21 grudnia 2020
Rozdział 70 - Awaria
Bilans 15.12.20:
16.00 - zupa fasolowa (150), orzechy włoskie i laskowe (200), maca z masłem orzechowym (200)
+ kawa, czystek, woda z cytryną i syropem z mniszka (50), miód z pyłkiem pszczelim (80)
Suma: 680 kalorii
Aktywność:
2x marsz po 2km
ćwiczenia po 10 min na brzuch, pośladki, uda + deska 2 min
bieg 4 km
+ 2x kawa, witaminy
Suma: 350 kalorii
poniedziałek, 14 grudnia 2020
Rozdział 69 - Nowy dzień pomiarów
Tak sobie myślę, że ustalenie poniedziałków dniem sądu nie jest głupim pomysłem, większa mobilizacja żeby nie zawalić weekendu. Po ważeniu i pomiarach jestem względnie zadowolona. Coś tam jednak spadło. Waga pokazuje 58,8 czyli -1,2 kilo. No i po centymetrze mniej w piersiach, tali, brzuchu i biodrach (dokładne dane w zakładce). Biorąc pod uwagę, że dziś dostałam okres - nie jest źle. Niestety z tego powodu odpuściłam planowane wczoraj biegi i ćwiczenia. Zwykle staram się nie rozczulać nad sobą gdy mam miesiączkę ale dziś czuję się wyjątkowo kiepsko. Co się odwlecze to nie uciecze. I tak najważniejsze to nie żreć, trening jest dodatkiem. Opornie mi dziś idzie pisanie, według zasady nic na siłę - kończę życząc wszystkim pełnego uśmiechu wtorku. Adieu :*
Bilans:
Aktywność:
2x marsz po 2km
niedziela, 13 grudnia 2020
Rozdział 68 - Zwięzłe podsumowanie weekendu + treningowe postanowienia
Hej Słoneczka! Przesympatyczny weekend za mną. Sobotnia wycieczka po motor bardzo.. ekscytująca. Nie mogę się doczekać jazdy za tej bestii. Na samą myśl przechodzą mnie ciary.. Dziś kończyłam obraz na zamówienie. Reprodukcja Kossaka, moje pierwsze płótno w tym stylu. Jestem nawet zadowolona z finalnego efektu i ciekawa reakcji zleceniodawcy. Niestety ani dzisiaj ani wczoraj nie wyrobiłam się z aktywnością fizyczną. No trudno, jutro wracam do dobrych nawyków w tej materii. Chciałabym zmobilizować się też do ćwiczeń na brzuch i pośladki plus jakieś rozciąganie na wysmuklenie ud. Muszę koniecznie na nowo wypracować sobie tą treningową rutynę. Jutro ważenie i pomiary, obym się nie załamała. Mam nadzieję, że będę absolutnie dumna z nadchodzącego tygodnia i w przyszłą niedzielę nie będę miała sobie nic do zarzucenia. Tego życzę i Wam. Bajo!
Bilans 12.12.20:
piątek, 11 grudnia 2020
Rozdział 67 - O zimnie, motocyklach i cukrze
No i doczekałam się weekendu. Kiedy ten tydzień zleciał?
Śpieszę donieść, że podczas mojej blogowej absencji zaczęłam przygodę z morsowaniem. Prawie codziennie biorę zimne prysznice, biegam przy minusowych temperaturach ubrana tylko w cieniutką bluzę no i kąpałam się w morzu (ostatni raz z zeszłą niedzielę). Zimno ma niezwykły wpływ na organizm, bardzo poprawia odporność, pomaga w leczeniu chorób autoimmunologicznych, wspiera odchudzanie a przy okazji - wbrew pozorom - wyzwala masę endorfin. A to nie koniec listy korzyści. To moje początki więc szerzej o efektach będą mogła powiedzieć z czasem. Ale zdecydowanie polecam spróbować. Warto się przełamać. Wszystko siedzi w głowie. W ogóle poznawanie granic swojego ciała i umysłu jest fascynujące. Czasem nie jesteśmy świadomi na jak wiele nas stać.
Oprócz morsowania złapałam nowe doświadczenie - uczę się jazdy motocyklem. Też świetna sprawa, tyle emocji.. Od zawsze mnie do tego ciągnęło. W stadninie poznałam gościa, który śmiga na dwóch kółkach już wiele lat. Przyjechał Harleyem, zagadał i od słowa do słowa wyszło tak, że teraz mnie uczy. Kolejne marzenie staje się faktem. Jutro jadę mu towarzyszyć przy zakupie nowego motoru, tym razem sportowego. Eh, kocham adrenalinę, czuję, że kiedyś mnie to zgubi. Nieważne.
Z dietą idzie całkiem nieźle, jedyne co sprawia trudność to brak słodyczy. Ale takie uroki odstawienia. Zawsze powtarzam, że cukier to najgorszy narkotyk. Niby wiem jakie spustoszenie sieje w organizmie a jednak nie przeszkodziło mi to totalnie popłynąć w cukrowy haj przez ostatni miesiąc. Pocieszam się, że najgorsze będą pierwsze dni, później już z górki.
Dziś na tyle kochane. Życzę Wam udanego weekendu, relaksu i dobrego nastroju. Zróbcie coś co sprawia Wam radość. ;) Stay strong! :*
Bilans:
Aktywność:
czwartek, 10 grudnia 2020
Rozdział 66 - Szkoda, że refleksja zawsze przychodzi po czasie
I znowu zabieram się za pisanie gdy czas spać.. ;( Więc dziś też Wam się nie wygadam. Pewnie jakoś to przeżyjecie. ;p Dzień przebiegł podobnie jak wczoraj. Jestem tylko zła o cukierki. Rano skusiłam się na 4, choć prawdę mówiąc, to nic w porównaniu z tym co działo się jeszcze niedawno.. Waga wciąż pokazuje 60 kilo i mój brzuch jest wzdęty.. strasznie to deprymujące bo jem przecież mało. Eh, cierpliwości. Szkoda tylko, że efekty potrzebne na już.. (jak zwykle) W sobotę mam ważne spotkanie, z wyjątkową dla mnie osobą i chciałabym wyglądać a przede wszystkim czuć się jak najlepiej. No ale jest jak jest. Trzeba było myśleć o tym wcześniej zamiast objadać się w błogim poczuciu bezkarności. Teraz pozostaje zacisnąć pięści i trzymać gardę dalej. Jak dobrze, że jutro już piątek. Pa kochane. Siły! :*
Bilans:
Aktywność:
środa, 9 grudnia 2020
Rozdział 65 - Pierwsze koty za płoty
Pierwszy dzień po powrocie udany. Mój bilans bardzo mi się podoba, same zdrowe i wartościowe produkty w dobrej ilości. Co do ćwiczeń też jestem zadowolona. Już wcześniej wkręciłam się w bieganie, po koronce trochę spadła mi kondycja ale daję radę. Oprócz tego od poniedziałku chodzę do pracy na piechotę, mam dwa kilometry więc bardzo przyjemny dystans. Marsz na dobry początek dnia i na rozruch po 8 godzinach siedzenia w pracy. Wyzwaniem jest pogoda, ale nic to, zawsze byłam odporna na zimno - zahartuję się. Mam Wam trochę do opowiedzenia, ale dziś już nie dam rady, padam na twarz. Może jutro się zbiorę. See you :*
Bilans:
Suma: 650 kalorii
Aktywność:
wtorek, 8 grudnia 2020
Rozdział 64 - Potrzebuję Was
niedziela, 27 września 2020
Rozdział 63 - Wykreowałam Wymarzone Życie
niedziela, 20 września 2020
Rozdział 62 - Znikam
Witam moje drogie. Kolejny tydzień wyśrubowany na maxa. Więcej dać z siebie nie mogłam i efekty wręcz mnie przerosły. Ponownie spektakularny spadek wagi - 2,2 kg w tydzień (nie wiedziałam, że tak można - zaznaczam, nie jest to woda ani treść jelit). Na wadze wreszcie okrągłe 55. Chyba nieźle? Pierwszy poważny cel zaliczony. Centymetry lecą, wszędzie po jednym w dół. Znikam. Zdaje się, że wkręciłam się na amen. Jedzenie już dla mnie nie istnieje. Jem praktycznie raz dziennie posiłek wielkości pięści, codziennie mam jakąś aktywność fizyczną. Nie mam w co się ubierać. Ostatnio do pracy założyłam kieckę w rozmiarze 36, kupiłam ją dwa lata temu na promocji w roli motywatora i nigdy nie miałam jej na sobie bo zawsze była zbyt obcisła i odznaczał mi się w niej brzuch. Teraz na mnie wisi. Muszę mówić jaką ekstazę to we mnie wyzwala? Jestem jednak trochę głupiutka bo zamiast nosić ciuchy oversize i nie budzić podejrzeń z zadowoleniem paraduję w dopasowanych rzeczach a moim rodzicom włączyły się syreny alarmowe. Mama nie może na mnie patrzeć, nawet gdy rozmawiamy na neutralny temat (ostatecznie i tak każda rozmowa kończy się kłótnią o jedzenie) cały czas obcina mnie od góry do dołu ze wzrokiem mówiącym "zaraz padniesz". Usłyszałam od niej nawet zdanie: "ty wiesz, że anoreksja jest śmiertelna?", chyba naprawdę moje ED się pogłębiają bo w chwili gdy to powiedziała, nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu zadowolenia. Z kolei tata kazał mi się komisyjnie zwarzyć bo nie wierzył, że mam więcej niż 50 kilo... No, także wesoło... Zapewne znacie to wszystko z autopsji: ty jesteś szczęśliwa, dumna z siebie i poruszasz się 20 cm nad ziemią a twoje otoczenie eufemistycznie mówiąc psuje całą zabawę.
Nie wiem czy interesuje was moja przygoda z końmi, ale mnie to totalnie porwało więc muszę tu wtrącić kilka zdań w tym temacie. Jest niesamowicie, wgłębiam się coraz bardziej w życie stadniny, z właścicielem koni jestem już wręcz na przyjacielskiej stopie, spotykam sporo świetnych osób, mam coraz bardziej odpowiedzialne i trudne zadania, no - jest cudnie. Myślę, że właśnie jeździectwo daje mi teraz największego kopa i motywację na zupełnie nowym poziomie. Mam mnóstwo pasji i rzeczy które mnie ciekawią i sprawiają satysfakcję ale teraz naprawdę znalazłam to coś, co pochłania mnie bez reszty. Fantastyczne uczucie. Wiesz, że jesteś tu gdzie powinnaś, robisz to co kochasz i choć czasem jest ciężko, umysł jest dosłownie zresetowany. Osiągam odprężenie zbliżone do nirwany. Stan idealny. Życzę tego każdemu. Teraz uciekam, oczywiście jadę do moich skarbów czyli czeka mnie kolejny przesympatyczny dzień. Trzymajcie się dzielnie kobietki, chciałabym wysłać wam trochę mojej radości, mam najszczerszą nadzieję, że u was też wszystko się poukłada. Buziaki!
niedziela, 13 września 2020
Rozdział 61 - Jest dobrze a będzie jeszcze lepiej!
Hej maleństwa! Mam wam tak wiele do powiedzenia, że nie wiem od czego zacząć. Tyle myśli kłębi mi się w głowie... Spróbuję to jakoś okiełznać. A więc... tak jak tydzień temu nie byłam z siebie zadowolona pod względem trzymania diety tak teraz nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia. Mam na to twarde dowody bo waga pokazała dziś 57,2! (-1,3 kg w tydzień i to przy okresie!) Wiecie ile to dla mnie znaczy? W marcu ważyłam dokładnie 10 kilo więcej - 67,2 - mój rekord. No więc pozbyłam się tych cholernych dziesięciu kilo i jestem po prostu szczęśliwa. Wreszcie czuję się naprawdę dobrze w swojej skórze. Gdy sobie przypomnę jak było te pół roku temu, jestem sobie wdzięczna, że spięłam tyłek i się ogarnęłam. Pięknie poleciały centymetry w obwodach, jeśli jesteście ciekawe wyników zapraszam do zakładki aktualne wymiary i waga. Boże, pojawiła się nawet przerwa między udami.. 😍 Mama oczywiście dostaje wścieklizny, wszędzie w domu porozstawiała talerze z orzeszkami, czekoladą i ciastkami bo wie że mam do tego słabość. Zapewne myśli, że za kilka dni umrę jej z głodu. A ja znowu funkcjonuję jak na haju, uwielbiam to uczucie gdy kładę się spać i czuję w brzuchu absolutną pustkę, gdy się budzę, przejeżdżam palcami po żebrach i wiem że byłam grzeczna, że znowu trochę mnie ubyło. Nagle byt staje się znośny... A to jeszcze nie koniec. Pierwszy cel to 55 później 50. Przy 55 kupię sobie nowe spodnie bo powoli nie mam w czym chodzić - jakie to miłe.
Ostatnio dużo słyszę o tym, że młodość ma się jedną i trzeba korzystać z niej na maksa bo czas zapieprza tak, że nim się obejrzymy a będzie emerytura i coś w tym jest. Rok za rokiem leci w szaleńczym tempie. Dlatego nie chcę żeby w najlepszym okresie mojego życia ograniczał mnie wygląd. Chcę być "petardą" bo mogę. Każdy może. Wystarczy zacisnąć zęby i przestać szukać wymówek. Przestać sobie pobłażać i tkwić w wiecznym jutrze.
Co poza dietą? Przede wszystkim dalej konie. Absolutnie zauroczyłam się tym sportem. Chyba mam predyspozycję bo robię szybkie postępy. Weszłam nawet w pewną współpracę z facetem który prowadzi stadninę i wczoraj awansowałam na instruktorkę. 😂 Sytuacja jest taka, że po miesiącu nauki sama uczę dzieciaki. Gdyby ktoś mi to powiedział dwa miesiące temu zrywałabym boki ze śmiechu. Życie piesze czasem niebywałe scenariusze.. Ja też mam ochotę pisać i pisać, ale wydaje mi się, że ta ilość endorfin może być ciężka do zniesienia więc uciekam i jak zawsze mocno trzymam za was kciuki, obyśmy wszystkie osiągnęły swoje cele :* Bajo
niedziela, 6 września 2020
Rozdział 60 - Stabilizacja
sobota, 29 sierpnia 2020
Rozdział 59 - Powrót na ziemię
Witam moje drogie! Wracam po wczasach wypoczęta, szczęśliwa, pełna wrażeń no i oczywiście z niedosytem i żalem że to już koniec. Wyjazd "hotelowy" jak najbardziej udany. Sam pensjonat niesamowicie klimatyczny, miejsce z historią i duszą. Zobaczyłam przepiękne widoki, miałam dużo ruchu, masa pieszych wycieczek po rezerwatach, pyszne i lekkie wege jedzonko. Na myśl, że w poniedziałek czeka mnie powrót do pracy... robi mi się słabo. Ale w końcu nic nie może wiecznie trwać. Cieszę się z dobrze wykorzystanego czasu i mam nadzieję, że choć trochę podładowałam bateryjki. Wróciłam w czwartek wieczorem a w piątek wybrałam się nad morze (były olbrzymie fale, więc sporo frajdy) a później na konie. Po jeździe moje uda wyglądają dramatycznie. Cała wewnętrzna strona zbita jak śliwka. No i dowiedziałam się o istnieniu pewnych mięśni, których nigdy wcześniej nie czułam. Generalnie strasznie wkręciłam się w tą jazdę konną i moje myśli krążą tylko wokół tego tematu. Na razie lekcje mam ustawione na jeden raz w tygodniu, sama jazda trwa godzinę z hakiem a w stadninie jestem w sumie około dwóch godzin. Świetne jest to, że ten sport bardzo motywuje mnie do chudnięcia. Im lżejszym się jest tym łatwiej, wygodniej (i lepiej dla konia 😜).
Jeśli chodzi o dietę - jestem bardzo grzeczna. Na wadze dalej piątka z przodu, więc jest dobrze. Dokładne dane i wymiary podam jutro.
Tymczasem lecę sprawdzić co u Was, mam tygodniowe zaległości! Do jutra kochane.
piątek, 21 sierpnia 2020
Rozdział 58 - Urlopowy błogostan
Hej kochane, nie pisałam długo a to chyba dobry objaw kiedy jest się na urlopie. Po prostu nie mam kiedy dodawać wpisów, prawie w ogóle nie spędzam czasu przed laptopem (mimo wszystko z waszymi blogami jestem na bieżąco). Dziś zmobilizowałam się żeby dać znak życia, bo jutro wyjeżdżam i zajrzę tu pewnie dopiero za tydzień. Czas leci mi świetnie, stwierdziłam, że jestem stworzona do życia na wolnym. :) Slow life ale taki aktywny i kreatywny, podbity kapitalnym humorem. No i pogoda dopisuje a to nie zawsze jest takie oczywiste. Wypad nad morze - zaliczony (choć w nieco innej formie niż planowałam, bez nocowania na plaży), konie - zaliczone (coś czuję, że wyjdzie z tego dłuższy romans), rower - uzależniłam się od niego, jeżdżę praktycznie codziennie po 30 kilometrów, dieta - trzymam się! Wprawdzie nie liczę kalorii, nie zapisuję bilansów ale daję radę. Dziś na wadze 59.8. Czyli od niedzieli zeszło pół kilo. Podaję to do publicznej wiadomości, bo chcę mieć motywację żeby po wyjeździe nic nie przybyło. Ta piątka z przodu dużo dla mnie znaczy. To moja magiczna granica i zawsze gdy ją przekraczam, wiem, że jestem na dobrej drodze, że się staram.
Podsumowując pierwsze pięć dni urlopu uważam za bardzo udane, oby druga połowa minęła równie przyjemnie. Uciekam, muszę dobrze (i szybko) wyspać się przed jutrzejszą podróżą. Buziaki trzymajcie się chudziutko! 😘
niedziela, 16 sierpnia 2020
Rozdział 57 - Czas na wakacje!
aktywność z tego tygodnia:
11.08 - 10 km na rowerze
12.08 - 20 km na rowerze
13.08 - 20 km na rowerze
15.08 - 35 km na rowerze
poniedziałek, 10 sierpnia 2020
Rozdział 56 - Co w sobie lubisz?
Tak łatwo wyliczać to, co chciałybyśmy w sobie poprawić a gdy trzeba wymienić swoje atuty - robi się ciężko i niezręcznie. Przynajmniej u mnie tak jest. A na pewno było. Jeszcze dwa lata temu nie potrafiłabym wymienić choćby jednej rzeczy, która mi się w sobie podobała. Dziś na szczęście jestem bardziej świadoma. Nie akceptuje swojego ciała w pełni, jednak jestem na dobrej drodze, żeby patrzeć na nie z miłością. Myślę, że moim największym fartem są proporcje. Mam figurę w typie klepsydry, dzięki ci Panie za wcięcie w talii. Uwielbiam swoje piersi - nie są ani za duże ani za małe, szczupłe kostki i łydki. Małe stopy, blond loki sięgające łopatek.. Ostatnio zaczęłam nawet łaskawie patrzeć na szerokie biodra, w końcu to atrybut kobiecości i z dwojga złego chyba lepsze szerokie niż ich brak. Doceniam moje równe, białe ząbki i fakt, że nie musiałam przechodzić przez piekło aparatów ortodontycznych jak część moich koleżanek. Tak więc jak się dobrze zastanowić każda znajdzie coś, co może w sobie pokochać. Na co dzień niestety skupiamy się raczej na swoich kompleksach. Dlatego mam dla was wyzwanie! Jeśli macie ochotę napiszcie w komentarzu co wy w sobie lubicie. 😍 Come on my ladies!
Bilans:
6.00 - 2 wafle ryżowe z masłem orzechowym (200 kcal)
16.00 - kotleciki z cukinii, mizeria (300 kcal)
19.00 - to co na śniadanie (200 kcal)
+ 2x biała kawa (100 kcal), 1 czarna, 1,5 l wody, zioła
Suma: 800 kalorii
niedziela, 9 sierpnia 2020
Rozdział 55 - Błędy przeszłości kontra nawyki dla lepszej przyszłości
piątek, 7 sierpnia 2020
Rozdział 54 - W którym miejscu złamać krąg?
wtorek, 4 sierpnia 2020
Rozdział 53 - Bliźniak
Taka mnie właśnie naszła rozkmina: ile sprzeczności jest w stanie pomieścić w sobie jeden człowiek. W tej kwestii wciąż nie przestaję siebie zadziwiać. Wydaje mi się, że moja osobowość jest dużo więcej niż podwójna. Mam kilka wcieleń (może masek) i w zależności od otoczenia zmieniam je jak rękawiczki. Mimo to nigdy nie udaję, zawsze jestem sobą. Mam sporo cech, które pozornie się wykluczają a jednak obie dobrze mnie opisują. Na przykład jestem: empatyczna i obojętna, wyrozumiała i pamiętliwa, wrażliwa i gruboskórna, wytrzymała i niekonsekwentna, wycofana i zbyt pewna siebie, refleksyjna i twardo stąpająca po ziemi, i tak dalej i tak dalej... Generalnie mam sporą samoświadomość ale chwilami nie wiem jaka tak naprawdę jestem i która z tych przeciwstawnych stron dominuje. A może nie ma czym się martwić i traktować to jako pewien rodzaj elastyczności?Czy też coś takiego odczuwacie, może to całkiem normalne... Dajcie znać ;)
16.00 zupa warzywna, buraczek, maliny (250 kcal)
+ 2 czarne kawy, 1,5l wody, zioła
poniedziałek, 3 sierpnia 2020
Rozdział 52 - Troska zamiast nienawiści
Powiem wam, że w końcu chcę się o siebie zatroszczyć a nie tylko schudnąć. Chcę wykluczyć cukier bo mam w rodzinie wysokie ryzyko cukrzycy i wiem, że cały mój organizm się odwdzięczy jeśli nie będę go truła. Poza tym mam zamiar bardziej pilnować picia. Od dziś będę to notować w bilansie. 1,5 litra czystej wody to absolutne minimum. Do tego wracam do parzenia ziół. Skrzyp, pokrzywa, krwawnik, jaśmin, piołun, mięta, rumianek itp. Zbieram je, suszę, robię mieszankę i... odstawiam na półkę, ciągle zapominam żeby je pić a wiem, że to genialny sposób na detoks i zastrzyk antyoksydantów, minerałów i witamin.
Tak więc:
- ruch
- jak najmniej cukru (również tego ukrytego np w chlebie)
- dużo wody
- zioła
Myślę, że na dobry początek wystarczy. Każdy z tych punktów wspomaga odchudzanie ale i piękno, dobrą kondycję ciała a w konsekwencji ducha. Czuję, że zamiast walczyć z ciałem czas o nie czule zadbać.
niedziela, 2 sierpnia 2020
Rozdział 51 - Zmień swoje życie w poniedziałek!
wtorek, 28 lipca 2020
Rozdział 50 - Słabo
niedziela, 26 lipca 2020
Rozdział 49 - Nie taki diabeł straszny
Jutro się zważę i nadrobię zaległości na waszych blogach. Bilansów z ostatnich 4 dni nie mam, no trudno. ;P Liczy się to jak się czuję a sumienie mam czyste. Kończę, mam nadzieję że u Was okey, trzymajcie się, do jutra kruszynki :*
środa, 22 lipca 2020
Rozdział 48 - Czasem jest magicznie
+ 2 czarne kawy, zioła
wtorek, 21 lipca 2020
Rozdział 47 - Przepis na szczęście
Odstawienie social-mediów. Zauważyłam jak negatywnie działa na mnie ta sztuczna, nadmuchana przestrzeń pozerstwa i lansu. Mam na to realną alergię. Odkąd przestałam śledzić konta ludzi "sukcesu", tych idealnych, z wielkiego świata, z życiem jak z bajki, czuję dużo mniej presji by równać do tych wątpliwych wzorów. Nie chcę brać udział w tej maskaradzie, gdzie każdy wie, jak naprawdę jest po drugiej stronie lustra, ale wszyscy udają głupich.
Kontakt z naturą. To dla mnie szalenie istotna kwestia. Gdy jestem w lesie, nad morzem, w górach lub gdziekolwiek na łonie natury, czuję że jestem na miejscu, że wszystko jest w porządku, to takie ustawienie do pionu, naładowanie pierwotną energią i odzyskanie harmonii. Wystarczy być i czuć a życie samo zaczyna się układać.
Wyzbycie się przerośniętych ambicji, odcięcie od oczekiwań innych. Propaganda sukcesu wbija nas w koleiny rozbuchanych ambicji. Musisz mieć dobre wykształcenie, prestiżową pracę, oczywiście znaleźć męża no i później wiadomo: dziecko, dom na kredyt, wakacje za granicą, weekendowe spotkania z przyjaciółmi. Jeśli tego wszystkiego nie masz - coś jest nie tak. Nie, nie jest. Życie może wyglądać zupełnie inaczej. Polecam pracę nad wyzbyciem się ego, patrzenie na siebie jako na część wszechświata, równoważny element wszystkiego co istnieje a nie wybitną jednostkę, która musi jakoś zaistnieć. Nic nie musisz, możesz wszystko - ale wybierz to, co czyni Ciebie naprawdę szczęśliwą.
Świat duchowy. Głęboko wierzę w Boga i ten punkt powinien znaleźć się na pierwszym miejscu. Miałam w życiu różne okresy w których byłam bliżej i dalej Boga i przekonałam się, że dzieło odłączone od Stwórcy nie może być szczęśliwe. Żyłam po swojemu i odkryłam, że to droga donikąd, nic wartościowego, chwila przyjemności a za nią ciemna pustka. Wiem, że mówienie o swojej wierze jest mało popularne i dziś patrzy się na to z politowaniem. Tylko zapewniam, że ludziom wierzącym żyje się naprawdę lżej a samo życie nabiera sensu niezależnie od tego jak ci się układa.
Docenianie tego co się ma. Świat jest napędzany przez konsumpcjonizm. Musimy mieć więcej i więcej, żeby nie odstawać i nie zostać całkiem z tyłu. Ile cieszy nowa rzecz? Jeśli to coś naprawdę wielkiego to miesiąc, może dwa.. Później powszednieje i patrzymy maślanymi oczami już na kolejny obiekt pożądania. To tak puste i żałosne, że aż smutne. Każdy się na to nabiera, mniej lub bardziej świadomie. Rzeczy materialne mogą ułatwić życie ale na pewno nie dadzą trwałego szczęścia, co najwyżej jego ulotny miraż. Warto natomiast doceniać to, co już mamy. Ja doceniam to, że mam rodzinę, zdrowie, mam gdzie mieszkać, w co się ubrać, mam autko, pracę która daje mi niezależność, mam kilka talentów, kilka cech które w sobie lubię, mam wodę w kranie, dostęp do wiedzy, możliwości rozwoju. Mam wszystko co niezbędne i duuużo więcej.
A co wam daje szczęście? Jeśli tylko macie ochotę piszcie :)
+ 2 czarne kawy, zioła
poniedziałek, 20 lipca 2020
Rozdział 46 - Rodzinny zjazd
16.00 - żurek, jajko z majonezem (400)
+ 2 czarne kawy, zioła