Dziś chcę się z wami podzielić jedną z moich największych traum. Z góry przepraszam, ale będzie mi lżej, gdy to z siebie wyrzucę, nigdy nikomu o tym nie mówiłam, może macie podobne doświadczenia? Mam kuzynkę, dwa lata starszą, która jest chodzącym ideałem. Typ dziewczyny doskonałej. Jakąkolwiek pozytywną cechę sobie wymyślicie, ona będzie ją mieć. Jest absolutnie piękna, mogłaby być modelką. Inteligentna, dobra, pracowita, oczytana, ma wiele pasji, uwielbia sport, kocha zwierzęta, podróżuje. Niezwykle otwarta na ludzi, bardzo pozytywna, aż bije od niej dobra energia. Działa jak magnes. Gdziekolwiek się pojawi zaraz podbija do niej jakiś fajny facet. Znamy się od dzieciaka, zawsze miałyśmy świetny kontakt. Myślę, że mogę nazwać ją przyjaciółką, choć nasza znajomość jest specyficzna, bo widujemy się maksymalnie kilka razy w roku, nie dzwonimy do siebie, nie piszemy, ale gdy już się spotkamy to jest tak, jakbyśmy widziały się wczoraj. Gdzie tu trauma? Od zawsze mimowolnie się do niej porównuję. W każdej płaszczyźnie wypadam gorzej. Ona jest piękna po prostu, nawet zaraz po przebudzeniu z rozczochranymi włosami, nie umalowana. Ja mogę zrobić się na tip top a i tak jej nie dorównam. Moja mama traktuje ją jako bóstwo. Za każdym razem gdy się widzimy, podkreśla jak to nie może się na nią napatrzeć, robi jej nawet zdjęcia. Mówi: "jaka ty jesteś piękna" - komplement najbardziej pusty lecz i najwięcej pożądany przez każdą kobietę... Bardzo tą moją kuzynkę kocham i cenię, uwielbiam spędzać z nią czas - ale tylko gdy jesteśmy same. Miałam już kilka przykrych sytuacji, gdy byłyśmy w towarzystwie i nagle okazywało się, że jestem całkiem przezroczysta (zwłaszcza jeśli było to grono męskie). Czułam się okropnie. Zbędny, niepasujący element psujący wrażenia estetyczne. Chcę zaznaczyć, że wyglądam normalnie, nie jestem piękna, mam nadzieję, że też nie brzydka... Uważam, że mam dobry styl, dbam o to by zawsze mięć fajny makijaż, fryzurę, paznokcie. Ale w jej towarzystwie wypadam gorzej niż przeciętnie. Kiedy mamy znowu się spotkać z jednej strony cieszę się, z drugiej wcale tego nie chcę. Nie chcę kolejnej bolesnej konfrontacji, która uświadomi mi jak beznadziejna jestem. Zwyczajnie jej zazdroszczę. Gdybym mogła zamienić się z nią na życia, nie wahałabym się nawet sekundy. Dobra strona jest taka, że mam motywację by do naszego kolejnego spotkania wyglądać jak najszczuplej, by jak najmniej od niej odstawać... Jak to jest, że jeden dostaje wszystko a drugi rodzi się z niczym? Jaka jest zasługa pięknych w ich dobrych genach? Pomijam kwestię charakteru bo na to mamy już wpływ, choć duże znaczenie ma dzieciństwo. Faktem jest, że pięknym żyje się lepiej. Jestem już na tyle duża, że powinnam się z tym pogodzić, tylko jakoś ciężko mi to idzie...
Bilans:
8.00 kawa z mlekiem (50)
9.00 tortilla z guacamole(200)
15.30 ryż brązowy, sałata, jajko sadzone (300)
17.00 tortilla z sałatą (150)
Suma: 700 kalorii
P.S. Właśnie przeczytałam cały wpis na spokojnie i dotarło do mnie jak bardzo jest to żenujące. Mam ochotę go usunąć, ale niech tu jest - dowód tego, jaka naprawdę jestem.