czwartek, 28 lutego 2019

Rozdział 12 - Kryzys przez duże K

Źle mi. Czuję, że przybrałam. Chce mi się jeść. Wszystko. Bardzo. Dużo. Nie jem. Popłakałabym ale mi się nie chce. Mam wrażenie, że jestem w punkcie wyjścia. Czym sobie na to zasłużyłam? Jem zdrowo do 1000 kalorii, ćwiczę. Równocześnie tyję, puchnę i mam dość. Jutro wrócę. Może słabsza, może silniejsza. Może bardziej martwa a może trochę więcej żywa..

Bilans:
6.30 kawa z mlekiem (50)
10.00 wafle kukurydziane (100)
15.30 buraczki, puree z ziemniaków, pieczarki (150)
Suma: 300 kalorii

środa, 27 lutego 2019

Rozdział 11 - Sprawa wagi ciężkiej

Och moje Kruszynki... chyba zaczyna mi odbijać. Jak uważacie, co ile powinno się ważyć? Zapewne powiecie, że raz w tygodniu. Prawda. Co ile ja się ważę? Co kilka godzin. Rano na czczo, po śniadaniu, gdy wracam z pracy, po obiado-kolacji, po ćwiczeniach (tak, ćwiczę już codziennie) i przed snem. Obłęd. Paranoja. Jeśli ważę mniej, jestem cała w skowronkach. Jeśli więcej, czuję ogromną presję i frustrację. Jak gdyby to waga była najważniejsza... Swoją drogą to przyniosło mi ciekawą obserwację. Wiecie kiedy się chudnie? Nocą. Kładę się spać i po kilku godzinach część mnie wyparowuje. Zaskakujące... Nieważne. Obiecuję, że nie stanę na wagę do... niedzieli rana. Czuję, że jeśli nie przestanę ważyć się tak obsesyjnie, to naprawdę zaraz zwariuję. Tak więc ustalam dzień ważenia. Niedziela dzień święty - będzie od dzisiaj dniem sądu, bynajmniej ostatecznego. Bo waga to nie sprawa życia i śmierci. A przynajmniej chcę w to wierzyć. I wcale mnie nie obchodzi ile w tej chwili ważę. Liar!


Bilans:
8.00 dwie kromki chleba razowo-żytniego, cheddar, masło kozie, zielony ogórek (300)
12.30 soczewica z groszkiem i marchewką (200)
15.30 kasza jęczmienna, pieczarki, buraczki (200)
18.30 1/2 bułeczki razowej z masłem i ogórkiem (100)
Suma: 800 kalorii

wtorek, 26 lutego 2019

Rozdział 10 - Jaki smak ma twoje życie?

Gorzka, świeżo zmielona kawa o poranku.
Wytrawne wino w piątkowy wieczór.
Świerzy smak wody z cytryną, lodem i miętą po ćwiczeniach.
Ostrość imbiru.
Korzenny posmak herbaty z cynamonem i goździkiem gdy wracam zmarznięta do domu.
Słodycz jabłek pieczonych z miodem jesienią.
Słodko-kwaśne czarne porzeczki zrywane w pełni lata.
Subtelny smak awokado rozsmarowanego na grzance.
Orientalny smak trawy cytrynowej, kurkumy, kardamonu i kolendry.
Lecz najcudowniejszym ze wszystkich jest smak chudnięcia. Satysfakcja jest wtedy słodsza niż najsłodszy miód. Natomiast gorycz przegranej nie tylko ciężko przełknąć, odnoszę wrażenie, że jest ona wręcz trująca... Życzę zatem wam i sobie by tego ostatniego smaku próbować jak najmniej, a już na pewno by nie okazał się on smakiem życia. . .

Waga: 63,6 (+/-0)
Bilans:
11.00 małe jabłko (70)
13.00 soczewica z groszkiem i marchewką (300)
16.00 ryż biały ze szpinakiem, jajkiem, żółtym serem, masłem (300)
Suma: 670 kalorii


poniedziałek, 25 lutego 2019

Rozdział 9 - Kobieto, puchu marny...

Chcę podzielić się z wami moimi przemyśleniami, które nie jestem pewna czy się wam spodobają, bo chyba 100% osób tu zaglądających to kobiety. Otóż dostrzegam w nas (uogólniając oczywiście) straszną infantylność. Uważam, że ruch feministyczny to... Nie, nie powiem tego. Według mnie kobiety prawie we wszystkim są gorsze od facetów. Może mamy lepszą intuicję i strukturę emocjonalną, lepiej potrafimy "rozszyfrowywać" ludzi, czytamy między wierszami - ale na tym koniec. Kobieta to wyjątkowo podłe stworzenie. Pracuję z samymi babkami i naprawdę ciężko to wytrzymać. Te wszystkie intrygi, fałsz i dwulicowość, plotkowanie, ocenianie na każdym kroku, robienie dramatów o nic, irracjonalność, wahania nastrojów, chęć utopienia w łyżce wody lepszych od siebie - to po prostu żenada. Albo skupianie się tak ekstremalnie na wyglądzie, powiedzcie który facet byłby wstanie wydać grubą kasę za jakąś błyskotkę albo głodziłby się żeby schudnąć? No dobra, wiadomo że i tacy się zdarzają, ale to raczej rzadkość. Mężczyźni oczywiście nie są idealni i wszystko co zarzucam płci pięknej można spotkać też u nich, lecz na pewno nie tak spotęgowane. Mimo to, gdybym miała możliwość wyboru: urodzić się mężczyzną czy kobietą, bez wahania pozostałabym kobietą. Bo jest w nas pewna niezwykła moc, którą możemy mieć nad mężczyznami a oni nad nami niekoniecznie. Nie bez przyczyny mówi się, że za każdym wielkim mężczyzną stoi silna kobieta. Możemy być muzą, natchnieniem, inspiracją a to coś niezwykłego. W swojej delikatniej i kruchej naturze jesteśmy czymś, dla czego faceci potrafią wszczynać wojny a to choć głupie - to strasznie romantyczne. 😜

Waga: 63,6 (+0,4) to w końcu musiało się stać
Bilans:
8.00 jajko na miękko, 6 orzechów macadamia (200)
15.00 bułeczka razowo/żytnia z nasionami, ogórek kiszony, masło kozie (220)
+ kawa z mlekiem i dżem śliwkowy (100)
Suma: 520 kalorii

niedziela, 24 lutego 2019

Rozdział 8 - Kiedy zaczyna się starość?

Od mniej więcej roku zaczęłam bardzo odczuwać upływ czasu i mimo młodego wieku czuję się podejrzanie staro. Wiem, ktoś kto ma 40 - 50 lat pewnie tarzałby się po ziemi czytając te zdanie, napisane przez dwudziestolatkę. Tylko kto powiedział, że o starości decyduje wiek? Moi rodzice twierdzą, że nigdy nie byłam dzieckiem. Na tle starszego o 7 lat brata zawsze wypadałam jakoś dojrzalej, poważniej, bardziej odpowiedzialnie, zresztą do tej pory chyba tak jest... Gdy złapałam się na moim mentalnym dziadzieniu okropnie się przestraszyłam. Bo według mnie
Starość jest wtedy, gdy ulubionym zajęciem staje się drzemka
Starość jest wtedy, gdy zapuszczasz korzenie w domu i coraz mniej chcesz wychodzić gdziekolwiek.
Starość jest wtedy, gdy we wszystkim zaczynasz dostrzegać potencjalne zagrożenia.
Starość jest wtedy, gdy chęci na robienie czegokolwiek odchodzą jeszcze szybciej niż przyszły.
Starość jest wtedy, gdy decydujesz się już tylko na zachowawcze, bezpieczne rozwiązania.
Lecz tak naprawdę starość przychodzi wtedy, kiedy umiera w tobie dziecko. To wciąż zadziwione lecz ufne dziecko, które kocha życie i świat. Które chce wiedzieć wszystko, wszystkiego spróbować. Które nie myśli o tym jak oceniają je inni, w ogóle nie myśli o sobie, obserwuje, czuje, jest. Żyje całą siłą życia, jest przepełnione fantazją. Myśli w sposób nie obarczony stereotypami. Jest szczere, nie wie czy coś wypada, czy nie. Dostrzega piękno najmniejszych rzeczy i doskonale wie co jest dobre a co złe, choć nikt go tego nie uczył. W miarę dorastania system sprawnie sterylizuje te wszystkie piękne cechy by uczynić z nas szarą siłę roboczą, łatwe do sterowania społeczeństwo żywych trupów. Żyjące w fikcji, zadowolone tym co mierne, nie patrzące w niebo tylko tępo wgapione w ekrany... Do głębi przerażona zastanawiam się, czy moje dziecko uda mi się jeszcze z martwych wzbudzić. . .

Waga:63,2 (-0,9) 😁
Bilans:
8.00 podpłomyki z mąki orkiszowej (100)
11.00 kasza jaglana z twarogiem, jabłkiem, rodzynkami, orzechami, miodem, sezamem (400)
16.30 ryż brązowy z pomidorami (200)
+ kawa z mlekiem (50)
Suma:750 kalorii

sobota, 23 lutego 2019

Rozdział 7 - Ankieta: studiować czy nie studiować - oto jest pytanie!

Chciałabym się od was czegoś dowiedzieć. Zauważyłam, że wiele z was studiuje. Ja skończyłam technikum ekonomiczne, przyzwoicie zdałam maturę. W tym roku kończę 22 lata ale na studia zdecydowanie się nie wybieram, w przeciwieństwie do 70% moich rówieśników. Obecnie pracuje jako księgowa w banku, pracodawca przebąknął coś o tym, czy nie planuję kształcić się dalej. Odpowiedziałam tak jak wypada czyli: na razie chcę skupić się na pracy a w przyszłości nie wykluczam dalszej edukacji. Nie byłam w tym szczera.. Na moje szczęście zarząd nie naciska na studia. Do czego zmierzam: czy dużo tracę? Co dają wam studia? Czy wiedza którą zdobywacie przydaje się w pracy? Czy macie radość z tej nauki? Teraz wytłumaczę dlaczego mój stosunek do wyższego wykształcenia jest negatywny. Po prostu jestem zrażona. Cała moja dotychczasowa edukacja jawi mi się jako koszmar. Gdyby ktoś powiedział mi dziś - od jutra wracasz do szkoły, prędzej skoczyłabym z mostu. Gdy ktoś dorosły mówi dziecku: nie narzekaj na szkołę, pójdziesz do pracy, to zobaczysz! - mam ochotę chlasnąć go w twarz. W gimnazjum nie uczyłam się wcale, skończyłam je z paskiem. Ale w szkole średniej poziom był naprawdę wysoki. Jeśli dobrze pamiętam były 22 przedmioty. Nie miałam dnia bez sprawdzianu, codziennie po dwa, trzy. Musiałam naprawdę kuć. Wracałam ze szkoły i uczyłam się do nocy, bez żadnego życia poza nauką. Z lekcji wynosiłam niewiele. Nie dlatego, że nie chciałam, tylko nauczyciele w większości nie potrafili przystępnie przekazywać wiedzy. Stwierdziłam, że jeśli ktoś ma mi dyktować podręcznik to mogę sama przeczytać go w domu. W efekcie opuszczałam tak dużo lekcji jak tylko mogłam i miałam zachowanie nieodpowiednie przy czwórkach i piątkach. Jak podsumowałabym te cztery lata nauki? Pranie mózgu. Otępianie, zabijanie kreatywnego, twórczego myślenia i wciskanie do głowy tylu zbędnych, suchych informacji by nie zmieściło się tam już nic innego. Czy nauczyłam się zawodu, czy szkoła przygotowała mnie do pracy jaką teraz wykonuje? Odpowiedź brzmi: nie. Rzeczy naprawdę ważnych zaledwie liznęłam. Gdy zaraz po szkole zaczęłam pracę musiałam wszystkiego nauczyć się od podstaw. Nie potępiam nauki jako takiej. To niezwykle ważna rzecz. Wiadomo, że podstawową wiedzę we wszystkich dziedzinach należy mieć. A na teksty typu: "a na co mnie ta matematyka w życiu potrzebna" - aż mnie skręca. Bo nie chodzi o to by potrafić narysować wykres funkcji czy rozwiązać równanie ale by myśleć! Nic tak nie fałduje mózgu jak matma i mówi to humanistka z zamiłowania. Swoją drogą to czysta ironia i chichot losu, że kocham literaturę i wszelkie sztuki plastyczne a jestem księgową... Kończąc, uważam że trzeba się kształcić ale moim zdaniem nie potrzeba do tego instytucji. Wolę uczyć się sama tego co mnie pasjonuje, naprawdę ciekawi i intryguje. W dobie internetu możliwości są niemal nieograniczone. Może nie będę mieć przed nazwiskiem mgr ani dr ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza. Bardzo was proszę o komentarze. Jak wy to widzicie? Może mam na to jakiś skrzywiony pogląd... Może omijam drzwi do sukcesu i wielkiej kariery... Zapraszam do dyskusji. Jestem naprawdę ciekawa waszej opinii.

Waga: 64,1 (-0)
Bilans:
8.00 podpłomyki z mąki orkiszowej + surówka z marchwi, selera, ogórka, pomidora (200)
13.30 kasza jaglana z twarogiem, jabłkiem, orzechami, rodzynkami, miodem (400)
+ 2x duża kawa z mlekiem (100)
Suma: 700 kalorii


piątek, 22 lutego 2019

Rozdział 6 - Na głodowo-poetycznym haju

Dziś notka dziennikowo-sprawozdawcza. Jestem mega podjarana bo przyszły książki które zakupiłam ostatnio na allegro. Siedem tomików polskich poetów - Szymborska, Tuwim, Miłosz, Staff, Leśmian, Baczyński, Poświatowska. Awww nie mogę się doczekać lata i godzin spędzonym w moim zaczarowanym ogrodzie z poezją w ręku.. Czy jest ktoś, kto podziela moją miłość do wierszy, czy jak zwykle jestem w tym uczuciu osamotniona? W szkole wszyscy przewracali oczami gdy na polskim były interpretacje - u mnie pojawiał się wtedy diabeł w oczach. 😈 To magiczne gdy czytasz o czymś, co sama czujesz, co dokładnie oddaje twoje emocje, choć nie potrafisz tak zgrabnie oblec tego w słowa...
Wiecie, przyznam, że cały dzień czekam na ten moment, kiedy spokojnie siadam do lapka żeby coś napisać i sprawdzić co u was. Naprawdę się cieszę, że znalazłam się w tej przestrzeni, gdzie spotykam pokrewne dusze i wreszcie mogę poczuć się zrozumiana. Co ciekawe - fakt że poznaje was przez ekran i znam tylko okruchy z waszego życia - jest dla mnie bardzo komfortowy.
U mnie jak widać po bilansach, rzeczywistość znokautowała plany, standard. Kalorii mało być 1000 - 1200 a jest sporo poniżej. Jak? Jak jeść normalnie? Nie wiem. Nie potrafię, jak każda z nas. Albo nic, albo wszytko.
Tak długo chodziłam przeżarta, że prawie zapomniałam jak przyjemnie jest funkcjonować na lekkim ssaniu. Waga spada, jeść się nie chce, żyje się lekko. Szkoda, że jak zwykle to bywa - miłe złego początki, dalej na pewno nie będzie tak z górki, już dziś waga się zatrzymała. Za to zmobilizowałam się do ćwiczeń. Wprowadzam nową zasadę: kiedy rano ważę więcej lub tyle samo co wczoraj - obowiązkowo aktywność fizyczna💪. Jeśli deficyt kaloryczny będzie zbyt duży, za chwilę mózg ogarnie, że trzeba przejść na tryb głodowy i wyda rozporządzenie by pod żadnym pozorem nie tracić tłuszczu oraz jak najszybciej zacząć jeść -  ciągle, dużo i koniecznie nie zdrowo. Powróci apetyt nie godny człowieka i... czorno to widzę... Przecież nie może być jak zwykle! Nie po to tu jestem. Zbyt wiele razy przeszłam ten schemat. Ponoć uczymy się na błędach.. Bogata w wiedzę jak się nie odchudzać stanowczo stwierdzam, że muszę jeść więcej, ale nie dużo... To przecież proste. Żartowałam.

Waga: 64,1 (-0)
Bilans:
7.30 zupa jarzynowa (100)
10.30 małe jabłko (70)
12.30 dwie kromki chleba razowego, dwa plastry sera, pomidor, masło kozie (330)
16.30 zupa jarzynowa (100)
Suma: 600 kalorii

czwartek, 21 lutego 2019

Rozdział 5 - Sprowadzenie do parteru wybujałego JA

Zdaje się, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Odkryłam to po przeczytaniu "Zbrodni i kary" w szkole średniej. Każdy ma w sobie poczucie wyjątkowości. Ukrytą, nieco dziecięcą chęć bycia Napoleonem. Można nie mówić o tym głośno i zdecydowanie lepiej tego nie robić, ale niech pierwszy rzuci kamień... To wybujałe poczucie indywidualizmu próbuje w sobie zdusić, bo teraz jawi mi się jako coś absurdalnie niedorzecznego. Można sobie wmawiać, że jest się wilkiem, orłem czy tam kotem lecz gatunek ludzki ze wszech miar przypomina raczej owce lub bydlęta. Tak desperacko pragniemy akceptacji. W obronie przed odrzuceniem chcemy mieć ciało wedle instagramowego szablonu, sztuczne usta, brwi od szklanki, hybrydowe pazury, rzęsy z funkcją szczoty i tak dalej i tak dalej by wreszcie stać się... no właśnie czym? Najlepszą wersją siebie? Wydmuszką? Czy zupełnie nie sobą? Mówię to wszystko oczywiście ze sporą dozą ironii i przesady. W tym co pisze nie brak i obłudy, a jakże. W końcu po co tu jestem? Szukam akceptacji, wsparcia, by się zmienić bo moje ciało nie spełnia norm. Znowu - czyich? Uwierzyłam że moich, choć to mało prawdopodobne... Na tą okazję ułożyłam fraszkę. Nie, to chyba nie jest fraszka, Kochanowski przewróciłby się w grobie, ale nigdy go nie lubiłam, więc co tam:

Jeden kopiuje za drugim by poczuć się masą,
lecz Boże uchowaj pospolitą!
Każdy jest śmieszny w swej indywidualności,
bo wszystko to jedno - choć nie ma jedności..

I jeszcze strzeż nas Panie Boże przed samozwańczymi poetami...

Waga: 64,1 (-0,6)
Bilans:
10.30 jabłko (80)
13.30 jabłko (80)
15.30 dwa jajka sadzone, ryż brązowy, sałatka z ogórka kiszonego i cebuli (400)
Suma: 560 kalorii

P.S. DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE! TO WIELE DLA MNIE ZNACZY. DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY KOMENTARZ I KAŻDĄ ODSŁONĘ. KOCHAM WAS I KOCHAM TU BYĆ.

środa, 20 lutego 2019

Rozdział 4 - Wina ma to do siebie, że jest łatwo podzielna

Tak cudownie jest szukać winnych. Ja uwielbiam o swoje nadmierne kilogramy obwiniać mamę. Kocham ją ogromnie, uwielbiam - jest cudną osobą. Ale lubię myśleć, że to ona jest przeszkodą do mojej szczupłej sylwetki. To oczywiście bzdura, nikt nie może wpływać na to jak wygadam, z wyjątkiem mnie samej. Jednak to wygodne mieć swojego osobistego przeszkadzacza, współwinnego Brutusa. Moja mamcia całe życie walczy w kilogramami, ma sporą nadwagę. Teoretycznie obie się wspieramy w odchudzaniu. Jest moją kucharką, gotuje fantastyczne, codziennie gdy wracam z pracy czeka na mnie wege obiadek. Bardzo to doceniam. Zwłaszcza gdy na ugotowani obiadu mamusia poprzestaje, bo lubi ot tak upiec mi np. szarlotkę - jak wczoraj. Dziś dostałam kawał do pracy.. Oczywiście nie zjadłam. Tak, to nawet urocze, tylko nie kiedy rozpaczliwie starasz się schudnąć. To ciasto to tylko jeden przykład. Bynajmniej osamotniony. "Frytki ci na kolację zrobiłam" "Masz już naleśniki usmażone na śniadanie" "- Co robisz? - A bułeczki piekę". Mama uwielbia też testować moje granice. Nakłada mi niewiarygodnie olbrzymie porcje i sprawdza ile potrafię zjeść. Jeszcze tak słodko zawsze mnie zachęca, że przecież musze zjeść porządny obiad, że mam ładną figurę i mam nie wymyślać tylko normalnie jeść. Pewnie większość z was ma tak z babciami. Ja babci praktycznie nie miałam. Jedna zmarła zanim się urodziłam, druga gdy maiłam trzy lata. Jednak funkcję babci karmicielki mama godnie zastępuje mi na co dzień. Czasem (prawie codziennie) marzę o tym by mieszkać sama. Mieć pustą lodówkę i czystą nieużywaną kuchnie. Tylko na kogo zwalałabym wtedy winę?
Waga: 64,7 (-0,6)

Bilans:
7.00 kromka razowca z białym serem i ogórkiem (130)
12.00 jabłko (90)
14.00 dwa tosty w jajku (300)
16.00  dwa jajka sadzone, buraczki, ryż brązowy (400)
Suma: 920 kalorii

wtorek, 19 lutego 2019

Rozdział 3 - Wiara czyni cuda, walka przynosi efekty

Czy wierzę, że mogę być chuda? Nie wiem. Choć wierzę, że wiara czyni cuda, to z wiarą w lekką mnie - ciężko. Nie potrafię nawet dobrze wyobrazić sobie mojego szczuplutkiego wizerunku. "Dobrze wyglądam" od zawsze. Sporą nadwagę miałam jako dziecko. Później, gdy przestałam rosnąć waga zatrzymała się na poziomie 60 kilogramów, nigdy nie udało mi się zejść poniżej 55, teraz jest 65(sic!). Przy wzroście 1,67 nie jestem otyła ale czuję się koszmarnie. ;( Jeśli chodzi o perypetie z odżywianiem przeszłam od 10-cio dniowych głodówek, przez próby ultra zbilansowanej diety, po epizody bulimiczne (+ od 2 lat jestem wegetarianką). Mój organizm jest totalne rozregulowany, trochę na własne życzenie ale nie tylko. Także przez przyjmowanie leków sterydowych. Naprawdę nie wiem co robić. Nie chcę znowu schodzić do bilansów poniżej 1000 kalorii. Wiem, że wszystko co stracę na takiej "diecie" wróci. Z drugiej strony jestem trochę podłamana, bo cały styczeń jadłam naprawdę zdrowo: 4 posiłki dziennie, ZERO słodyczy i przetworzonej żywności, codziennie kasze, warzywa, owoce i nie schudłam ani grama! Jedyna korzyść to ładna cera... To mnie mega dobiło. Fakt - nie liczyłam kalorii, ale myślałam, że jeśli będzie zdrowo i regularnie to zobaczę jakieś efekt a tu... Eh... W każdym razie nie wiem jaką przyjąć teraz strategię... Coś polecacie? Co działa u was? Muszę coś zrobić bo jeszcze chwila i zobaczę na wadze 7 dych. Spróbuję ciągnąć to względnie zdrowe odżywianie ale z włączonym limitem kalorycznym, tak więc:
  •  1000 - 1200 kalorii
  •  minimum 1,5l wody
  •  żadnych słodyczy
  •  ograniczyć pszenną mąkę
  •  regularne posiłki (3-5) bez podjadania
Jak to widzicie? Chciałabym też zacząć ćwiczyć, ale może najpierw skupie się na diecie. Nie wszystko na raz.. Postaram się pisać codziennie, chociaż dodać bilans jeśli nie będzie czasu. Trzymajmy się chudo!🙏

niedziela, 17 lutego 2019

Rozdział 2 - Nie jest możliwe zaplanowanie przyszłości przez kogoś, kto nie potrafi żyć teraz

W piątek miałam propozycję dwu dniowego wyjazdu, na dwa genialne koncerty mojej ukochanej rockowej kapeli. Z dzikim before i after melanżem + spanie w hotelu, kto obracał się w tych klimatach, ten wie o czym mowa. Odmówiłam. Wiecie dlaczego? Bo ważę 65 kilo (najwięcej w życiu) i czuję się z tym paskudnie, bo nie chcę żeby ktokolwiek mnie taką widział, bo wszystkie fajnie ubrania w mojej szafie są za ciasne, bo grubasy nie żyją naprawdę. Tkwią w wiecznym jutrze. Od jutra zaczynam dietę, jak schudnę to będę żyć, kochać i bawić się na całego. A dziś jeszcze zjem to ostatnie ciasteczko albo dwa(dzieścia). Jak smutno, że to jutro nigdy nie nadchodzi. O tym myślałam pisząc wczoraj, że przegrywam życie. Nigdy nie będę młodsza, to powinien być mój najlepszy czas a prawda jest taka, że nie żyję. Roję w umyśle jakieś złudne wizje, że kiedyś piękna, szczupła i wysportowana stanę się królową życia, choć jeszcze nie dziś. Zobaczcie jakie to wygodne. Zaszywam się w sobie, gdyby nie praca, nie wychodziłabym nawet z domu. Siadam przed laptopem i zatapiam się w fikcji. Z tyłu głowy mam gotowy plan - do wdrożenia kiedyś tam, w każdym razie nie dziś. Bo dziś mam swój cheat… life. Przeszłość i przyszłość to złudzenie, przecież są w teraźniejszości, która jest wszystkim co istnieje. Więc od dziś decyduje się ŻYĆ! ♠


sobota, 16 lutego 2019

Rozdział 1 - Odkryj kim jesteś i weź za to odpowiedzialność

Oto właśnie przegrywam swoje życie. Jestem tym, kim najbardziej nie chciałam być. Niby wszystko w porządku - mam kochającą rodzinę, dobrą pracę, wiele pasji, parę talentów, rozwijam się duchowo, jestem zaangażowana w wolontariat - ale właściwie NIC nie jest okey.

Jako dziecko byłam bardzo nieśmiała, wycofana. Później sporo się we mnie zmieniło i zaczęło mi towarzyszyć niczym nieuzasadnione poczucie wyższości. Na wszystkich patrzę z góry, nie lubię ludzi, zawsze widzę w nich to co złe, wcale mnie nie interesują, chyba że mowa o tych wybitnych... Ostatnio uświadomiłam sobie jak godna pożałowania jestem, w końcu zero nie lubi innych liczy. W czym jestem lepsza od kogokolwiek? Moja dotychczasowa, zamknięta postawa sprawiła, że czuję się bardzo samotna, smutno przyznać to przed sobą.. Właściwie nie mam przyjaciół - zawsze uważałam, że ich nie potrzebuję, nie utrzymuje kontaktu praktycznie z nikim, no może poza kotem ;). Nie korzystam z żadnych mediów społecznościowych. Nigdy nie byłam w stałym związku a w tym roku kończę 22 lata... Mam poczucie, że jestem totalnym outsiderem. Niezrozumiana, niby charyzmatyczna ale jakaś dziwna, zawsze pod prąd... Mam ochotę pisać teraz o wszystkim co leży na moim skamieniałym sercu, ale wiem, że nikt by tego nie zniósł.

Zakładam tego bloga, bo chcę się zmienić. Fizycznie i mentalnie. Sama nie dam rady. Potrzebuję wsparcia, potrzebuję się wygadać. Nadwaga to efekt końcowy całego bajzlu jaki mam w głowie. Znam perfekcyjnie zasady zdrowego odżywiania, ale co po tym, kiedy nie mam motywacji, nie mam dla kogo się zmienić... Proszę bądźcie tu ze mną. Będę niewyobrażalnie wdzięczna każdej osobie która tu zajrzy, coś napisze.. Jestem przekonana, że zostawię tu kawałek swojego serca. Nikomu w realu nie powiedziałabym tego, co napisałam wyżej. Zapraszam Was w podróż ku życiu marzeń. Kto dosiada się do mojej łajby? Uprzedzam, rejs jest w jedną stronę ;) 🚣